W Hong Kongu mają pewien problem... językowy. Idzie o przymiotnik: mały. Wychodzi z użycia, staje się anachronizmem, traci jakiekolwiek znaczenie. Bo tam wszystko musi być największe, najlepsze, niedoścignione. W lokalnych studiach naszpikowanych elektroniką czuje się lekkie drżenie aparatury i ludzi, i jakby z podświadomości wypływający szept: nagrywajmy! Ściągają więc tam najlepsze zespoły, orkiestry, soliści. Bo wszyscy docenili jakość i obrókę tamtejszych nagrań. Ta płyta jest kolejnym tego faktu - potwierdzeniem.