Kopia wykonana została na referencyjnym magnetofonie 6 Philips N4522. Master zarejestrowano na Philips EL3501.
Proces kopiowania z wykorzystaniem procesu CCIR Equalisation, na referencyjnym poziomie 320 nWb/m na taśmie 1/4" LPR35.
Kopie dostarczane są na specjalnych aluminiowych krążkach z mocowaniem NAB.
Jest to wierna kopia oryginału. Zapis z prędkością profesjonalną, radiową, 38 cm/s.
Zrezygnowano z wszelkich systemów eliminacji szumów, w tym systemu Dolby, aby nie uronić z nagrania studyjnego żadnej częstotliwości. To jakby dźwiękowa fotografia przestrzeni muzycznej z lat sześćdziesiątych minionego wieku.
Jest to wierna kopia oryginału. Zapis z prędkością profesjonalną, radiową, 38 cm/s. Nośnikiem jest japońska taśma Maxell.
Zrezygnowano z wszelkich systemów elliminacji szumów, w tym system Dolby, aby nie uronić z nagrania studyjnego żadnej częstotliwości. To jakby dźwiękowa fotografia przestrzeni muzycznej z lat sześćdziesiątych minionego wieku.
*********************************
Materiał z roku 1967.
Nagranie studyjne, klasyczne w stylistyce, a nastroju i klimacie, powłóczysto-zwrotne, epatujące najbardziej wyszukanymi skojarzeniami.
Chwilami trudno wręcz oprzeć się wrażeniu, że poddawani jesteśmy swoistemu... molestowaniu!
Nie wiem, czy po to, aby powyższe spostrzeżenie potwierdzić, czy też z całkiem innego powodu - odtworzyłem to nagranie trzy razy.
Tak. Od początku - do końca.
Przy kolejnym nawrocie, ilość wirtualnego dymu tytoniowego rosła w moim pokoju podwójnie, aromat whysky tężniał, a oczka w pończochach czaplowato stąpającyh dziewczyn nabierały trzeciego wymiaru.
W interenecie znalazłem komentarz pewnego flamandzkiego melomana, który zdążył porównać efekt 24 bitowego procesu remasteringu MWCoding Proces, opracowanego pzrez STS-Digital z brzeminiem płyty winylowej z pierwszego tłoczenia.
Wniosek jest jednoznaczny.
STS ożywił, uprzestrzennił, uspokoił, wyostrzył, zharmonizował to nagranie. Nadał mu cechy typowe dla najbardziej audiofilskiego, high-endowego nagrania z najlepszych współczesnych studiów.
Nie znajduję w naszej kolekcji płyty CD o tak rasowym charakterze - zarówno pod względem repertuarowym jak i brzmieniowym. Stawiam ją na półce z krążkami XRCD, K2HD i UltraCD.
Tyle o płycie CD i winylu. Teraz - otrzymujemy do ręki dowód pierwszej rangi, dokument o najwyższym stopniu wiarygodności - kopię taśmy-matki.
Bez retuszu, bez poprawek, bez jakiejkolwiek ingerencji współczesności. Oto skok w czasie, do studia nagraniowego, do źródła.
O niebie można opowiadać różne rzeczy. Że piękne i bezpaszportowe, że nawet ta wredna sąsiadka z naprzeciwka jakoś mniej jędzowato tu wygląda. Ale... tpo dalej tylko spekulacje. Pewnie w niebioe jest taniej i oprócz sobót - piąytki też są wolne.
Taśmę mamy w ręku. Możemy w każdej chwili, powielokroć to muzyczne niebo mieć tu, na ziemi. Bez gdybania, przypuszczania i spekulowania. Choć, hm... Z polskim Melomanem to chyba nie do końca dałbym sobie anielskie skrzydełko uciąć.
Płyty STS Digital w naszej ofercie.
/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/
Następnym etapem będzie przydzielenie każdemu z nas jego... indywidualnego muzyka. Nie, nie idzie tu o kwestie organizacji życia społecznego, o dobrą zmianę, a jedynie o spełnienie największego marzenia pra-melomanów – ciągłego obcowania z muzyką, z dźwiękiem prawdziwym.
- Pan otrzyma w przydziale bębnistę, pan – waltornistę, a pani – piccoloflecistę - zawyrokuje Jego Audiofilska Niebieskość.
Czyż nie pięknie? Czyż nie wspaniale?
Siedzi pan w biurze, a obok waltornista gra panu obertasa. Kieruje pani tramwajem, a na siedzeniu obok – pianista gra sonatę rewolucyjną Chopina. A kiedy kładziecie się spać, u wezgłowia zasiadają zgodnie trębacz i kontrabasista. I zaczyna się nocne plum, bum, ciach, tra la la uf!
Podobnie za ścianą, piętro niżej i wyżej, w całym wieżowcu, także tym obok i w tych siedemnastu na osiedlu... A lecący nad wami w nocnym zwiadzie Marsjanin unosi się bezszelestnie na porywach muzycznych emocji i wzruszeń...
Czyż nie pięknie, czyż nie cudnie wprost????
***
Magnetofon w moim życiu odegrał rolę szczególną. W palcach do dziś czuję specyficzną sprężystość taśmy. I odgłos jej cięcia, zawsze pod kątem. Zawsze, to znaczy od czasów stereofonii. Wcześniej montowało się „na wprost”.
Stare dzieje.
Kiedy dziś uruchamiam te zapisy z przełomu lat 60/70, zarejestrowane na studyjnych telefunkenach, studerach czy revoxach – nie mogę wyjść z podziwu nie nad trwałością rejestracji co... przestrzenią. Chciałoby się rękę w ten dźwięk wsadzić. Taki jest naturalnie przestrzenny. I żywy. Prawdziwy! Później pojawiły się kasetowe philipsy i niemieckie (produkowane dla Stasi) uhery. Co potem było? Eh, powszechna noc cyfryzacji – daty, minidyski, dyskimini itd, itp.
Na giełdach staroci ostało się trochę magnetofonowego audiofilskiego złomu, jak kalecząc moje uczucia powiedział przez telefon jeden z handlarzy vintydżu (to też jego określenie).
Dziś ceny na ten sprzęt są jeszcze niskie. Ale nabierają mocy. By jak hariery wystartować w górę. Startują już przedsiębiorczy rzemieślnicy, którzy uruchamiają produkcję pasków, wałków, rolek, łożysk, a tyko patrzeć, jak wysypią się manufaktury z głowicami i analogową elektroniką.
Magnetyzm – wraca!
Magnetyczny zapis na taśmie okazał się niezniszczalny. I doskonały zarazem.
W roku 2015 światowa sprzedaż plików nie zdystansowała sprzedaży płyt winylowych.
Bo wygoda nie może zwyciężyć prawdy.
Trzeba być w istocie szalbierzem własnych ocen, by kupować fałsz zamiast prawdę. Wykluczam pliki studyjne. Tych jednakże nikt nie sprzedaje. Już. Bo i po co?
Ale co z tego. Jeszcze miliony ludzi zatraci się w siódmym odmęcie po audiofilskim kisielu!
***
Z taśmy matki powstaje płyta CD, z płyty CD powstaje jej ripportret, ten zagnieżdża się w telefonie lub innym cipciku za groszy parę, ale z opisem 24/192. Do kompletu słuchawki od smartfona, tenisówki z niebieskimi neonówkami, czapka ze złamanym daszkiem i... nuuura w muzykę. We flaki. W otrzewną i dwunastnicę jakości. A na liczniku: 300, 700. 2034, 5408 płyt. Zripowanych. Tysiąc komputerów, tysiąc ripperów. Stachanowcy high-endu. Rip. Rip, rip i jeszcze raz rip... I tylko patrzeć, jak w parkach, tramwajach, na skwerach i w tunelach pojawi się nowa forma ekshibicjonizmu... Oto idzie przygarbiony, okutany, ledwo powłócząc nogami – meloman Na przeciwko – z za zakrętu – drugi. Zbliżają się coraz bardziej. Już czują moc przeciwnika, już nerwowo trzymają za poły płaszczy, by w ostatnim przed zderzeniami momencie rozchylić poły z okrzykiem – ile masz plików, bo ja 34785396733!
Przeciwnik ma o... dwa pliki mniej.
Ale to człowiek honoru, więc klęskę swa uznaje i wygiąwszy nogi w kolanach... do przodu – wraca sromociarz, by przeczesywać siec w poszukiwaniu tych dwóch, nieszczęsnych dwóch plików, których mu zabrakło. Bo już wszyscy mają wszystko, już zripportretowana została każda płyta, nawet kilka czystych CD-Rów. O! To jokery w kolekcji!
Czyż nie piękna to wizja audiofilskiego komunizmu? Wszyscy mają wszystko, po równo, i bez złości! No, pięknie!
Ale... Trzymajcie się, towarzysze Ripportretowcy!
Ja wieję z waszego g-raju. Nie jest mi ciężarem tonettka i stilonowska taśma, nie straszny mi szmaragd z magicznym okiem i chyba 30 kilogramami wagi, ale za to z prędkością przesuwu taśmy 19 cm/s! Ach, ZK-125, 240 i pikowa dama! Co tam jeszcze było onegdaj i z taśmy nam grało?
A każdy z tych magnetofonów to jak aparat ekg. Stabilizował rytm, balansował słuch, cieszył kręcącymi się szpulami. Taki audiofilski Kaszpirowski. Dwie szpule, para wpatrzonych w nie oczu i wąż Ka z Kipplinga może iść na hipnotyzerską emeryturę!
I tylko patrzeć jak na najbliższym egzaminie maturalnym pojawi się ten temat - przedstaw audiofilską interpretację high-endowej Ody do młodości, znanego Melomana, Mickiewicza Adama:
Hej! ramię do ramienia szpula do szpuli!
spólnymi łańcuchy taśmami
Opaszmy ziemskie kolisko audiofilisko!
Zestrzelmy myśli flaki w jedno ognisko
I w jedno ognisko duchy ripy!...
Dalej, bryło cyfro, z posad świata!
Nowymi cię pchniemy tory ścieżki zapisu,
Aż opleśniałej zrippowanej zbywszy się kory,
Zielone magnetofonowe przypomnisz lata.