Ta strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek (cookies) do poprawnego działania. Więcej informacji na stronie Polityka Prywatności. Zamknij.

Logowanie

Lils Mackintosh

In the wee small hours of the morning

In the wee small hours of the morning  image
Galeria okładek

ZamknijGaleria okładek

1. Good morning heartache – Higginbotham/Fisher 2. That old devil – Burton Lane 3. Don’t explain – I. Berlin 4. In the wee small hours – Mann/Hillard 5. My funny valentine – R. Rodgers/L. Hart 6. The shadow of your smile – J. Mandel/P. Webster 7. The summer knows – M. Legrand/A&M Bergmann 8. No more blues – A.C. Jobim/J. Hendricks 9. I’m a fool to want you – Wolf/Herron/Sinatra 10. I like them fall like that – Claude Demetrius
  • Lils Mackintosh - vocal
Add to Basket

1399.00 PLN

tasma NAB 38cm/s:

Nr kat.: STS611133NAB
Label  : STS Digital

Lils Mackintosh... Myślę, że barwa, chropowatość, temperatura Jej głosu wystarczą za jakiekolwiek próby charakterystyki, wspierane szczegółami biograficznymi, że już od dziecka, że gdy miała 17 lat, że ma za sobą trzy małżeństwa, każde trwało siedem lat, że ma troje dzieci, troje wnuków, że ma za sobą trzydzieści lat na scenie, że uczestniczyła we wszystkich najważniejszych festiwalach, była laureatka najbardziej prestiżowych z nich oraz artystką wyróżnioną wieloma nagrodami. Istotne może być to, że przez całe artystyczne życie nagrywała w wielkim skupieniu, w studiach, dopracowując każdą z piosenek. Ten album, po 30 latach kariery - jest pierwszą płytą zarejestrowana live. Ale jak zarejestrowana. Zgodnie z dewizą STS Records - szalenie ważne jest to napięcie między artystami a publicznością, że mikrofony lepiej tę właśnie, niż studyjną atmosferę rejestrują, że na taśmę przedostaje się magia wieczoru pełnego emocji. Właśnie te emocje, ta żywa przestrzeń, trójwymiarowość dźwiękowa była wyzwaniem dla akustyków z STS. Kolejny raz udowodnili, że korzystając ze sprzętu hi-endowego, pozostającego w zasięgu możliwości a także w domach wielu Melomanów, można nagrać płytę, o której inni będą mówić, cmokając z zachwytu: wzorcowa, referencyjna, doskonała. Tak jest i w tym przypadku. I rzecz najważniejsza - przepiękne ballady, wzruszające opowieści, które jak dym z papierosa czy wspomnienie z jakiejś licealnej prywatki, snują się przez kilkadziesiąt minut, pozostawiając - nie wiadomo skąd? – lekki uśmiech na twarzy… ********** Jest to wierna kopia oryginału. Zapis z prędkością profesjonalną, radiową, 38 cm/s. Nośnikiem jest japońska taśma Maxell. Zrezygnowano z wszelkich systemów eliminacji szumów, w tym system Dolby, aby nie uronić z nagrania studyjnego żadnej częstotliwości. To jakby dźwiękowa fotografia przestrzeni muzycznej z lat sześćdziesiątych minionego wieku. /*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/ Jest takie Jej zdjęcie. Patrzy, z lekkim uśmiechem, w dół, na coś, co sprawia Jej przyjemność. Lils Mackintosh zrobiła sobie takie samo zdjęcie. Hm.. Podobieństwo – zadziwiające. Mówią, że jeśli o kimś intensywnie myślisz, kogo rozpamiętujesz, próbujesz wnijść w niego – upodabniasz się zewnętrznie w stopniu zaskakująco znacznym. Ale kiedy myśl mija, kiedy zapomnienie zamyka swoje podwoje – wyrazy twojej twarzy stają się… jakieś bezimienne, zwyczajne, takie normalne, twoje. Na innym zdjęciu, tym z okładki płyty Music for Torching – graficznym, wyraz twarzy wnikającej w świat alternatywny, matrixowy. Lils – robi podobne zdjęcie. I zaczyna śpiewać. Jakby dubbingując wielką Billie, lecz z błyskiem własnej indywidualności. Od pierwszych taktów tej płyty ma wrażenie, że oto ktoś podarował mi album ze zdjęciami. Zdjęciami Billie. I zaczynam go pzreglądać… od końca. I’m a fool to want you… Z osttaniej płyty. Już niemal nie śpiewanej.. Ale jakże emocjonalnej. Potem God bless the child oraz Cry me a river… Lils –Billie, Billie – Lils… Magiczna… Płyty STS Digital w naszej ofercie.

/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/ Następnym etapem będzie przydzielenie każdemu z nas jego... indywidualnego muzyka. Nie, nie idzie tu o kwestie organizacji życia społecznego, o dobrą zmianę, a jedynie o spełnienie największego marzenia pra-melomanów – ciągłego obcowania z muzyką, z dźwiękiem prawdziwym. Pan otrzyma w przydziale bębnistę, pan – waltornistę, a pani – piccoloflecistę. Czyż nie pięknie? Czyż nie wspaniale? Siedzi pan w biurze, a obok waltornista gra panu obertasa. Kieruje pani tramwajem, a na siedzeniu obok – pianista gra sonatę rewolucyjną Chopina. A kiedy kładziecie się spać, u wezgłowia zasiadają zgodnie trębacz i kontrabasista. I zaczyna się nocne plum, bum, ciach, tra la la uf! Podobnie za ścianą, piętro niżej i wyżej, w całym wieżowcu, także tym obok i w tych siedemnastu na osiedlu... A lecący nad wami w nocnym zwiadzie Marsjanin unosi się bezszelestnie na porywach muzycznych emocji i wzruszeń... Czyż nie pięknie, czyż nie cudnie wprost???? *** Magnetofon w moim życiu odegrał rolę szczególną. W palcach do dziś czuję specyficzną sprężystość taśmy. I odgłos jej cięcia, zawsze pod kątem. Zawsze, to znaczy od czasów stereofonii. Wcześniej montowało się „na wprost”. Stare dzieje. Kiedy dziś uruchamiam te zapisy z przełomu lat 60/70, zarejestrowane na studyjnych telefunkenach, studerach czy revoxach – nie mogę wyjść z podziwu nie nad trwałością rejestracji co... przestrzenią. Chciałoby się rękę w ten dźwięk wsadzić. Taki jest naturalnie przestrzenny. I żywy. Prawdziwy! Później pojawiły się kasetowe philipsy i niemieckie (produkowane dla Stasi) uhery. Co potem było? Eh, powszechna noc cyfryzacji – daty, minidyski, dyskimini itd, itp. Na giełdach staroci ostało się trochę magnetofonowego audiofilskiego złomu, jak kalecząc moje uczucia powiedział przez telefon jeden z handlarzy vintydżu (to też jego określenie). Dziś ceny na ten sprzęt są jeszcze niskie. Ale nabierają mocy. By jak hariery wystartować w górę. Startują już przedsiębiorczy rzemieślnicy, którzy uruchamiają produkcję pasków, wałków, rolek, łożysk, a tyko patrzeć, jak wysypią się manufaktury z głowicami i analogową elektroniką. Magnetyzm – wraca! Magnetyczny zapis na taśmie okazał się niezniszczalny. I doskonały zarazem. W roku 2015 światowa sprzedaż plików nie zdystansowała sprzedaży płyt winylowych. Bo wygoda nie może zwyciężyć prawdy. Trzeba być w istocie szalbierzem własnych ocen, by kupować fałsz zamiast prawdę. Wykluczam pliki studyjne. Tych jednakże nikt nie sprzedaje. Już. Bo i po co? Ale co z tego. Jeszcze miliony ludzi zatraci się w siódmym odmęcie po audiofilskim kisielu! *** Z taśmy matki powstaje płyta CD, z płyty CD powstaje jej ripportret, ten zagnieżdża się w telefonie lub innym cipciku za groszy parę, ale z opisem 24/192. Do kompletu słuchawki od smartfona, tenisówki z niebieskimi neonówkami, czapka ze złamanym daszkiem i... nuuura w muzykę. We flaki. W otrzewną i dwunastnicę jakości. A na liczniku: 300, 700. 2034, 5408 płyt. Zripowanych. Tysiąc komputerów, tysiąc ripperów. Stachanowcy high-endu. Rip. Rip, rip i jeszcze raz rip... I tylko patrzeć, jak w parkach, tramwajach, na skwerach i w tunelach pojawi się nowa forma ekshibicjonizmu... Oto idzie przygarbiony, okutany, ledwo powłócząc nogami – meloman Na przeciwko – z za zakrętu – drugi. Zbliżają się coraz bardziej. Już czują moc przeciwnika, już nerwowo trzymają za poły płaszczy, by w ostatnim przed zderzeniami momencie rozchylić poły z okrzykiem – ile masz plików, bo ja 34785396733! Przeciwnik ma o... dwa pliki mniej. Ale to człowiek honoru, więc klęskę swa uznaje i wygiąwszy nogi w kolanach... do przodu – wraca sromociarz, by przeczesywać siec w poszukiwaniu tych dwóch, nieszczęsnych dwóch plików, których mu zabrakło. Bo już wszyscy mają wszystko, już zripportretowana została każda płyta, nawet kilka czystych CD-Rów. O! To jokery w kolekcji! Czyż nie piękna to wizja audiofilskiego komunizmu? Wszyscy mają wszystko, po równo, i bez złości! No, pięknie! Ale... Trzymajcie się, towarzysze Ripportretowcy! Ja wieję z waszego g-raju. Nie jest mi ciężarem tonettka i stilonowska taśma, nie straszny mi szmaragd z magicznym okiem i chyba 30 kilogramami wagi, ale za to z prędkością przesuwu taśmy 19 cm/s! Ach, ZK-125, 240 i pikowa dama! Co tam jeszcze było onegdaj i z taśmy nam grało? A każdy z tych magnetofonów to jak aparat ekg. Stabilizował rytm, balansował słuch, cieszył kręcącymi się szpulami. Taki audiofilski Kaszpirowski. Dwie szpule, para wpatrzonych w nie oczu i wąż Ka z Kipplinga może iść na hipnotyzerską emeryturę! I tylko patrzeć jak na najbliższym egzaminie maturalnym pojawi się ten temat - przedstaw audiofilską interpretację high-endowej Ody do młodości, znanego Melomana, Mickiewicza Adama: Hej! ramię do ramienia szpula do szpuli! spólnymi łańcuchy taśmami Opaszmy ziemskie kolisko audiofilisko! Zestrzelmy myśli  flaki w jedno ognisko I w jedno ognisko duchy ripy!... Dalej, bryło cyfro, z posad świata! Nowymi cię pchniemy tory ścieżki zapisu, Aż opleśniałej zrippowanej zbywszy się kory, Zielone magnetofonowe przypomnisz lata.