Ta strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek (cookies) do poprawnego działania. Więcej informacji na stronie Polityka Prywatności. Zamknij.

Logowanie

Harbour Jazzband

Swing Sessions 2018

Swing Sessions 2018 image
Galeria okładek

ZamknijGaleria okładek

1. Memphis Blues (signature tune) – W.C. Handy 2. My Melancholy Baby – Ernie Burnett/George Norton 3. Black & Blue – Fats Waller/Brooks/Razaf 4. Stars Fell on Alabama – Frank Perkins/Parish 5. The Song is Ended – Irving Berlin 6. Out of the Gallion – Sidney Bechet/Mezz Mezzrow 7. Mama’s Gone Goodbye – Bocage/Piron 8. Do You Know What it Means – Eddie de Lange/Louis Alter 9. As Long as I Live – Harold Arlen 10. Dreaming Butterfly – Bob Wilber 11. Sunday – Miller/Krueger/Cohn/Stein 12. Embraceable You – George & Ira Gershwin 13. Wrap Your Troubles in Dreams – Harry Barris 14. Wherever There’s Love – Roberts/Roman 15. I’m Coming Virginia – Heywood/Cook
  • Harbour Jazzband - orchestra
Add to Basket

1399.00 PLN

tasma NAB 38cm/s:

Nr kat.: STS6111186T
Label  : STS Digital

Kopia wykonana została na referencyjnym magnetofonie 6 Philips N4522. Master zarejestrowano na Philips EL3501. Proces kopiowania z wykorzystaniem procesu CCIR Equalisation, na referencyjnym poziomie 320 nWb/m na taśmie 1/4" LPR35. Kopie dostarczane są na specjalnych aluminiowych krążkach z mocowaniem NAB. Jest to wierna kopia oryginału. Zapis z prędkością profesjonalną, radiową, 38 cm/s. Zrezygnowano z wszelkich systemów eliminacji szumów, w tym systemu Dolby, aby nie uronić z nagrania studyjnego żadnej częstotliwości. To jakby dźwiękowa fotografia przestrzeni muzycznej z lat sześćdziesiątych minionego wieku. Jest to wierna kopia oryginału. Zapis z prędkością profesjonalną, radiową, 38 cm/s. Nośnikiem jest japońska taśma Maxell. Zrezygnowano z wszelkich systemów elliminacji szumów, w tym system Dolby, aby nie uronić z nagrania studyjnego żadnej częstotliwości. To jakby dźwiękowa fotografia przestrzeni muzycznej z lat sześćdziesiątych minionego wieku. ********************************* Materiał z roku 1967. Nagranie studyjne, klasyczne w stylistyce, a nastroju i klimacie, powłóczysto-zwrotne, epatujące najbardziej wyszukanymi skojarzeniami. Chwilami trudno wręcz oprzeć się wrażeniu, że poddawani jesteśmy swoistemu... molestowaniu! Nie wiem, czy po to, aby powyższe spostrzeżenie potwierdzić, czy też z całkiem innego powodu - odtworzyłem to nagranie trzy razy. Tak. Od początku - do końca. Przy kolejnym nawrocie, ilość wirtualnego dymu tytoniowego rosła w moim pokoju podwójnie, aromat whysky tężniał, a oczka w pończochach czaplowato stąpającyh dziewczyn nabierały trzeciego wymiaru. W interenecie znalazłem komentarz pewnego flamandzkiego melomana, który zdążył porównać efekt 24 bitowego procesu remasteringu MWCoding Proces, opracowanego pzrez STS-Digital z brzeminiem płyty winylowej z pierwszego tłoczenia. Wniosek jest jednoznaczny. STS ożywił, uprzestrzennił, uspokoił, wyostrzył, zharmonizował to nagranie. Nadał mu cechy typowe dla najbardziej audiofilskiego, high-endowego nagrania z najlepszych współczesnych studiów. Nie znajduję w naszej kolekcji płyty CD o tak rasowym charakterze - zarówno pod względem repertuarowym jak i brzmieniowym. Stawiam ją na półce z krążkami XRCD, K2HD i UltraCD. Tyle o płycie CD i winylu. Teraz - otrzymujemy do ręki dowód pierwszej rangi, dokument o najwyższym stopniu wiarygodności - kopię taśmy-matki. Bez retuszu, bez poprawek, bez jakiejkolwiek ingerencji współczesności. Oto skok w czasie, do studia nagraniowego, do źródła. O niebie można opowiadać różne rzeczy. Że piękne i bezpaszportowe, że nawet ta wredna sąsiadka z naprzeciwka jakoś mniej jędzowato tu wygląda. Ale... tpo dalej tylko spekulacje. Pewnie w niebioe jest taniej i oprócz sobót - piąytki też są wolne. Taśmę mamy w ręku. Możemy w każdej chwili, powielokroć to muzyczne niebo mieć tu, na ziemi. Bez gdybania, przypuszczania i spekulowania. Choć, hm... Z polskim Melomanem to chyba nie do końca dałbym sobie anielskie skrzydełko uciąć. Płyty STS Digital w naszej ofercie.

/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/ Następnym etapem będzie przydzielenie każdemu z nas jego... indywidualnego muzyka. Nie, nie idzie tu o kwestie organizacji życia społecznego, o dobrą zmianę, a jedynie o spełnienie największego marzenia pra-melomanów – ciągłego obcowania z muzyką, z dźwiękiem prawdziwym. - Pan otrzyma w przydziale bębnistę, pan – waltornistę, a pani – piccoloflecistę - zawyrokuje Jego Audiofilska Niebieskość. Czyż nie pięknie? Czyż nie wspaniale? Siedzi pan w biurze, a obok waltornista gra panu obertasa. Kieruje pani tramwajem, a na siedzeniu obok – pianista gra sonatę rewolucyjną Chopina. A kiedy kładziecie się spać, u wezgłowia zasiadają zgodnie trębacz i kontrabasista. I zaczyna się nocne plum, bum, ciach, tra la la uf! Podobnie za ścianą, piętro niżej i wyżej, w całym wieżowcu, także tym obok i w tych siedemnastu na osiedlu... A lecący nad wami w nocnym zwiadzie Marsjanin unosi się bezszelestnie na porywach muzycznych emocji i wzruszeń... Czyż nie pięknie, czyż nie cudnie wprost???? *** Magnetofon w moim życiu odegrał rolę szczególną. W palcach do dziś czuję specyficzną sprężystość taśmy. I odgłos jej cięcia, zawsze pod kątem. Zawsze, to znaczy od czasów stereofonii. Wcześniej montowało się „na wprost”. Stare dzieje. Kiedy dziś uruchamiam te zapisy z przełomu lat 60/70, zarejestrowane na studyjnych telefunkenach, studerach czy revoxach – nie mogę wyjść z podziwu nie nad trwałością rejestracji co... przestrzenią. Chciałoby się rękę w ten dźwięk wsadzić. Taki jest naturalnie przestrzenny. I żywy. Prawdziwy! Później pojawiły się kasetowe philipsy i niemieckie (produkowane dla Stasi) uhery. Co potem było? Eh, powszechna noc cyfryzacji – daty, minidyski, dyskimini itd, itp. Na giełdach staroci ostało się trochę magnetofonowego audiofilskiego złomu, jak kalecząc moje uczucia powiedział przez telefon jeden z handlarzy vintydżu (to też jego określenie). Dziś ceny na ten sprzęt są jeszcze niskie. Ale nabierają mocy. By jak hariery wystartować w górę. Startują już przedsiębiorczy rzemieślnicy, którzy uruchamiają produkcję pasków, wałków, rolek, łożysk, a tyko patrzeć, jak wysypią się manufaktury z głowicami i analogową elektroniką. Magnetyzm – wraca! Magnetyczny zapis na taśmie okazał się niezniszczalny. I doskonały zarazem. W roku 2015 światowa sprzedaż plików nie zdystansowała sprzedaży płyt winylowych. Bo wygoda nie może zwyciężyć prawdy. Trzeba być w istocie szalbierzem własnych ocen, by kupować fałsz zamiast prawdę. Wykluczam pliki studyjne. Tych jednakże nikt nie sprzedaje. Już. Bo i po co? Ale co z tego. Jeszcze miliony ludzi zatraci się w siódmym odmęcie po audiofilskim kisielu! *** Z taśmy matki powstaje płyta CD, z płyty CD powstaje jej ripportret, ten zagnieżdża się w telefonie lub innym cipciku za groszy parę, ale z opisem 24/192. Do kompletu słuchawki od smartfona, tenisówki z niebieskimi neonówkami, czapka ze złamanym daszkiem i... nuuura w muzykę. We flaki. W otrzewną i dwunastnicę jakości. A na liczniku: 300, 700. 2034, 5408 płyt. Zripowanych. Tysiąc komputerów, tysiąc ripperów. Stachanowcy high-endu. Rip. Rip, rip i jeszcze raz rip... I tylko patrzeć, jak w parkach, tramwajach, na skwerach i w tunelach pojawi się nowa forma ekshibicjonizmu... Oto idzie przygarbiony, okutany, ledwo powłócząc nogami – meloman Na przeciwko – z za zakrętu – drugi. Zbliżają się coraz bardziej. Już czują moc przeciwnika, już nerwowo trzymają za poły płaszczy, by w ostatnim przed zderzeniami momencie rozchylić poły z okrzykiem – ile masz plików, bo ja 34785396733! Przeciwnik ma o... dwa pliki mniej. Ale to człowiek honoru, więc klęskę swa uznaje i wygiąwszy nogi w kolanach... do przodu – wraca sromociarz, by przeczesywać siec w poszukiwaniu tych dwóch, nieszczęsnych dwóch plików, których mu zabrakło. Bo już wszyscy mają wszystko, już zripportretowana została każda płyta, nawet kilka czystych CD-Rów. O! To jokery w kolekcji! Czyż nie piękna to wizja audiofilskiego komunizmu? Wszyscy mają wszystko, po równo, i bez złości! No, pięknie! Ale... Trzymajcie się, towarzysze Ripportretowcy! Ja wieję z waszego g-raju. Nie jest mi ciężarem tonettka i stilonowska taśma, nie straszny mi szmaragd z magicznym okiem i chyba 30 kilogramami wagi, ale za to z prędkością przesuwu taśmy 19 cm/s! Ach, ZK-125, 240 i pikowa dama! Co tam jeszcze było onegdaj i z taśmy nam grało? A każdy z tych magnetofonów to jak aparat ekg. Stabilizował rytm, balansował słuch, cieszył kręcącymi się szpulami. Taki audiofilski Kaszpirowski. Dwie szpule, para wpatrzonych w nie oczu i wąż Ka z Kipplinga może iść na hipnotyzerską emeryturę! I tylko patrzeć jak na najbliższym egzaminie maturalnym pojawi się ten temat - przedstaw audiofilską interpretację high-endowej Ody do młodości, znanego Melomana, Mickiewicza Adama: Hej! ramię do ramienia szpula do szpuli! spólnymi łańcuchy taśmami Opaszmy ziemskie kolisko audiofilisko! Zestrzelmy myśli flaki w jedno ognisko I w jedno ognisko duchy ripy!... Dalej, bryło cyfro, z posad świata! Nowymi cię pchniemy tory ścieżki zapisu, Aż opleśniałej zrippowanej zbywszy się kory, Zielone magnetofonowe przypomnisz lata.