Ta strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek (cookies) do poprawnego działania. Więcej informacji na stronie Polityka Prywatności. Zamknij.

Logowanie

Sieveking Sound

Omega - podstawki pod słuchawki

Omega - podstawki pod słuchawki image
Galeria okładek

ZamknijGaleria okładek

  • Sieveking Sound - producent
Add to Basket

489.00 PLN

podstawka:

Nr kat.: klon
Label  : Sieveking Sound
Add to Basket

489.00 PLN

podstawka:

Nr kat.: wisnia
Label  : Sieveking Sound
Add to Basket

489.00 PLN

podstawka:

Nr kat.: orzech
Label  : Sieveking Sound
Nośnik w tej chwili niedostępny.

podstawka:

Nr kat.: Makkasar
Label  : Sieveking Sound
Nośnik w tej chwili niedostępny.

podstawka:

Nr kat.: Zebrano
Label  : Sieveking Sound

elegancja w szyku i szyk w elegancji

Wykonane z doskonałego drewna, ozdobione szlachetnymi fornirami, nasycone lakierami pozbawionymi jakichkolwiek substancji zapachowych - niczym pretorianie w służbie audiofilskiej. Podstawki pozwolą konstrukcji nośnej słuchawek zachować sprężystość, kształt a nade wszystko - kiedy nie słuchamy muzyki - prezentować będą nasze słuchawki w pełnej ich okazałości. Występują w pięciu tonacjach kolorystycznych: Ahorn - klon Kirsche - wiśnia Makassar - Makassar Walnuss - orzech włoski Zebrano - Zebrano ############ Nigdy nie sądziłem, że pewne aspekty problemu gender staną przede mną w całej swojej obnażoności? Ot, kwestia zwykłych spodni. Tak, mam na myśli portki, które jakimś cudem, każdego ranka, przygnieceni problemami świata i napędzani potrzebą ich rozwiązywania, jednak na siebie wciągamy. Otóż problem owych portek czy szarawarów - to strasznie ważne tutaj słowo ze względu na funkcje dodatkowe owych konstrukcji, jakimi były szarawary! - stał się dla mnie w ostatnich dniach kwestią wręcz egzystencjonalną. I genderową, zarazem? Podobno na decyzje w tych sprawach nigdy nie jest za późno. Dziś rano, na wszelki wypadek, sprawdziłem w Internecie, czy i gdzie w Polsce można kupić kilt. Otóż, niestety, można? Zatem wracam do hajdawerów? Otóż, chciałem kupić? No? I co w tym śmiesznego? A Pan nie kupuje spodni? Panu ? kupują? Parkuję na samym końcu zapchanego samochodami placu przed galerią. Idę do drzwi, jakieś 650-680 metrów. Napiłbym się czegoś. Może zupka pho u chińczyka? (o! już działa patent, dla którego wymyślono te miejsca). Wpadam w objęcia wszechobecnej muzyki, tak irytującej jak burczenie w brzuchu. Ani to miłe, ani pomaga, a jedynie podkręca poziom żółciny. Na szczęście nikt nie staje mi na drodze. Ruszam? Jest? Moda męska? Spodnie... Z głupią miną, porównywalną do zamiaru z jakim tu przyszedłem, podchodzę na bezpieczną odległość do ekspedientki (kurczę, czy to określenie dziś jeszcze funkcjonuje?). Bezpiecznej, czyli zatrzymuję się w drzwiach. Na ladzie, ułożona bynajmniej nie w układ lotosu, wypielęgnowana dłoń ekspedientki. No, a niby jaka ta dłoń ma być? Dziewczyna robi pod dachem, robi w spodniach, te są czyste, zwisają na wieszakach, nie rozglądają się na boki. Dobrze ktoś w PRL-u kombinował: zwis męski luzem (to o krawatach, a o spodniach ? było coś?). O kapciach domowych: wsuwki męskie luzem? Czy wtedy u facetów wszystko było? obluzowane? No więc, nie pamiętam, jak kombinowano ze spodniami? Spoglądam na tę nieskalaną, może dziewiczą jeszcze dłoń (warto może przy okazji otworzyć debatę parlamentarną lub utworzyć społeczny komitet, by zdefiniować, kto może robić w spodniach?), a przede wszystkim na pazury, ba, szpony, co ja mówię ? dzieła sztuki, pełne kolorów, cekinów, mikro brylantów, półksiężyców, serduszek, pyłków i tysiąca innych jeszcze duperniklów? Po co takiej chodzić do galerii, ale sztuki? Ona ma ją na każdym paznokciu. A jak ona tymi paluszkami próbuje rozpiąć guziki w tych spodniach? Guziki przyszyte niczym blacha poszycia okrętu do jego konstrukcji. A jak się biedna wygina, jak piruetuje cała, a one nic, tkwią w dziurkach i ani myślą wyskoczyć? Gdyby tak na moim miejscu stanął przed ekspedientką (cholera, żebym tylko sobie tym określeniem większej biedy nie napytał) taki, powiedzmy, orzeł? Ale prawdziwy. Z koroną czy bez ? mniejsza. Orzeł. I ? tak sobie myślę ? orzeł w gnieździe, jak patrzy na swoją orlicę, pewnie też wyłapuje jej przymioty, od których mu się to i owo czuprzy. Biust. OK. Nosek. Oczywiście? Nóżka? A jakże. Ale tu ? na widok owych szpon nasz orzeł wywinąłby orła? Co, tak się nie mówi? Nie napiszę ? szponów, bo szpony to wiadomo, co to jest i kto je ma. A nasza ekspedientka nie ma piór ani lotek. Ona ma szpon (w pewnym sensie etymologia od szpan). Orzeł wywinąłby ci na ten widok rzeczonego orła i byłyby z tego pewnie małe orlątka? OK. Wracam do spodni? Pytam: spodnie? som? Ale pytam, nie znaczy, że stawiam pytanie, że wykrzykuję, że się domagam czy żądam (to słowo należało już dawno wykreślić z polskiego słownika języka mówionego i użytkowego suwerena). Ja pytam, czyli nadaję mojemu ciału pewną wymowną pozę, (no, plastyczności mi jeszcze nie brakuje), odkręcam lekko głowę cofając ją na osi szyjnego podnośnika po osi tilt. Lekko odginam górną wargę wydymając (proszę mnie nie poprawiać, bo się peszę!) dolną część jej prawego końca w kształt rogala, przygniecionego skrzynką z arbuzami? Z grzywki opuszczam dyskretnie dwa filuterne włoski (żeby mnie tylko cholery nie zaczęły łaskotać w nos) i wydaję z siebie dźwięk na kształt przepluwania ustnika przez Bena Webstera w jego Sophisticated lady? No właśnie, sophisticated lady zamiast - ekspedientka. Można? Można! Ale ? o, mali i drobni siłą wyobraźni - zanim mój głos (websterowski) dotarł do sophisticated lady, zanim wykonał salto mortale nad szponem złożonym leżąco na leżance lady, zanim nasze oczy: moje i sophisticated lady się skrzyżowały, poczułem na sobie jej skanujący mnie wzrok. Skanujący z wdziękiem hebla, inaczej struga. Wynik badania odczytałem natychmiast z przemieszczenia się układu mięśni jej warg. Ta górna jakby się wyciągnęła do przodu zwężając jednocześnie jak okap na grillowiskiem. W tym czasie dolna jakby chciała się schować za rząd zębów z górnej szczęki, ale guma do żucia stanęła tu na przeszkodzie powodując gwałtowne ruchy języka, który próbował w jamie wprowadzić ład i porządek, na marę tego skoszarowanego systemu organizacji spodniowego sklepu. - Ne ma? spodni?. ? wyraźnie zaakcentowała na sssss? Proste. Nie ma. Choć są. Od cholery ich tutaj dużo. Różowe z czarnymi wstawkami, białe z niebieskimi lampasami, czerwone z kraciastą wyściółką kieszeni. Jest ich tyle, że kwatermistrzostwo narodowych sił potencjalnych mogłoby tu bez problemu ubrać armię entuzjastów obronności i gotowości, z braku innych zajęć, z których to zajęć władze wyjałowiły cały niemal kraj, zajmując obywateli ich ? władz - problemami. - Nie ma spodni? - wybrzmiewało w mojej głowie, choć wzrok temu przeczył i w niemym krzyku Edvarda Muncha starał się wybudzić mnie z otaczającej mnie rzeczywistości? - Nie ma spodni? dla mnie? Pomyślałem. Są dla innych, normalnych? Czyli jakich? Bo jak wziąłem w rękę te spodnie, wydały mi się bardziej pokrowcami na szkielety? Jak oni (właściwie, kto?) wsuwają swoje nóżki w te nogaweczki? Toż to rajstopki albo pończoszki bardziej niźli spodnie, w nogawkach których poeta czuł wiatr i rozmach, zamaszystość i swobodę. Dziś spodnie stały się substytutem skóry. Pełnią funkcje kalesonów i pantalonów. Równocześnie. A kant? A mankiety? Sześć sklepów ze spodniami, a w żadnym nie ma spodni, choć wiszą ich tam setki? Zległem na ławce, między stoiskiem z czekoladowymi odlewami narzędzi (ten czekoladowy młotek i klucz francuski nawet leżałyby mi w dłoni), a stoiskiem, za ladą którego facet o powierzchowności powiatowego fryzjera łechtał marzenia emerytek o wielkiej wygranej w totka: - Na chybił trafił, he, he, Pani szanowna sobie życzy? ? a głos podkręcał tak, że balast matrony zamieniał się w balon napełniony jakimś helem i zaczynał unosić się wyżej buzi, przeszminkowanej płonącą czerwienią niegdysiejszej jarzębiny, niczym miejsce zbrodni, ogrodzone luminescencyjną taśmą z napisami: UWAGA ? POLICJA - MIEJSCE WYSTĘPSTWA. Ale przecież ja przyszedłem tu po spodnie? Jak mirror jakiś przebiegła mi przez głowę oglądana ostatnio w Albanii czy Czarnogórze, w maleńkim domku, zwanym tutaj królewskim dworem, gablota ze sztanami jakiegoś możnowładcy? Ten to miał dobrze? A spodnie jakie! Nie było na świecie jeszcze Ameryki i dżinsów, a tamten Czarnogórzec miał porciaki na tysiąclecia! Już ponad ćwierć tysiąclecia przetrwały, a tysiące ludzi z całego świata przyjeżdżają i wzdychają na ich widok... Przewodniczka opowiada o zasługach króla, a historia jego dokonań jest zarazem opisem dziejów jego spodni. Co one w sobie nosiły, gdzie, w jakim celu? Kiedy stawały na wysokości zadania, a w jakich okolicznościach rejterowały. Najwyższa półka! A dziś? Spodnie posła, na przykład! Scenariusz na film ? gotowy. W roli głównej ten co bez spodni po plaży paradował? Robinson Crusoe albo nowa Błękitna laguna? to mialby senatorowi partnerować? O, partnerów może być wielu? Oczywiście, nie ośmielę się podjąć wątku pump prezydenckich czy premierowskich! Więc nie ma spodni w galerii, która ma ich setki. Jakiś czas temu w jednym niemieckim sklepie zapytałem o produkt, którego u nas od dawna już nie uświadczysz. Ekspedient (odziany w regulaminowy, służbowy fartuch subiekta) odpowiedział: jak to, dlaczego nie ma? Keine Nachfragen mehr! ?Nikt o ten produkt nie pyta?, więc producenci odstąpili od jego wytwarzania. Ale spodnie? Szybko zremanentowałem moje zasoby. Mam trzy pary. Plus cztery garniturowe (jak u Vivaldiego) ? da się to wszystko jakoś przerobić. W końcu garnitur kupuje się raz na jakieś 20-30 lat. Dożyję - błysnął promyk nadziei. Nie będę uwięziony w domu z powodu braku portek. Z drugiej strony ? przez internet nie widać, czy je mam na sobie, czy nie? A już tylko patrzeć, a wszystko będzie przez internet. Albo internet będzie między wszystkim. Taka internetowa błona np. sarkoplazmatyczna. I tu przyszło lśnienie. Oczywiście. To jasne. Proste. Trzeba zweryfikować pole semantyczne związku frazeologicznego: mam spodnie? Kiedyś: mam spodnie oznaczało, że mam je na sobie. Zmieniamy ten układ i od dziś rozumiemy, że mam spodnie znaczy, że je po prostu mam. A nie ? gdzie, na czym, czy w ogóle w danej chwili są one ze mną. Tak, doskonale: czy one są ze mną? Bo przecież mogły chcieć zostać w domu, a nie tłuc się ze mną po jakiejś galerii, znosząc wcześniej moje sadowienie się na fotelu kierowcy czy uprzedniej jeszcze wytrzymując napięcia wynikające z moich, pożal się Boże, układów gimnastycznych wspierających proces zawiązywanie sznurowadeł? Spodnie mieć ? wikipedyści już powinni zacząć opracowywanie nowej definicji. Socjologowie ? proszę nadać spodniom nowy wymiar społeczny. No, a producenci i modyści ? ci będą najbardziej dowartościowani. Żadne krzywe czy grube łydki nie będą ich ograniczać w krojeniu farmerek czy galotów. Bo spodnie, proszę państwa dzisiaj trzeba mieć, co nie zawsze znaczy: nosić je, a już przynajmniej na sobie ? podkreślam podsumowując. Myśl tę podpowiedział mi Jasiu Sieveking, który od kilku lat z wielkim powodzeniem i kunsztem wręcz produkuje i sprzedaje niezwykle eleganckie Omegi ? takie podspodnie na słuchawki. Słuchawek audiofilskich nie wkładamy w spodnie, ale nakładamy je na spodnie, których funkcję pełni tu kształtna i zgrabna podstawka. Ta, zgodnie z rodzajem gramatycznym, przynajmniej w języku polskim, wiąże słuchawki z rodzajem żeńskim. Przy takich spodnio-stelażach słuchawki nabierają szyku, elegancji, gracji, wręcz porażają nas swoim seksapilem. Omega - wykonana z naturalnych materiałów, przepięknie uformowana, nawet zwykłym słuchawkom telefonicznym przyda szlachetności. Już od teraz mówić o nich będzie można: Sir albo Von Słuchawki. Są tak szlachetne, że połowa producentów krajów azjatyckich spiratowała ten produkt. Oferowane na alibabich straganach i amazonach są najczystszymi podróbkami. Prawdziwe, audiofilskie spodnio-szezlongi słuchawkowe tylko u nas, partnera Sievekinga, autora ? mam nadzieję ? niebawem całej serii dystyngowanych podstawek? pod wszystko. P.s. spodni nie kupiłem. Zastanawiam się nad petycją do wzmiankowanych wyżej władz w sprawie spodni plus. I bynajmniej, nie idzie mi o ilość nogawek.

 

Razem z tą płytą inni Melomani kupowali: