Muzyka z butelki, to jak wiadomość wyłowiona w przepastnym ocenie, jak sekretna tajemnica, na poznanie której trzeba się przygotować. Nie włączaj tej płyty tuż po przyjściu z pracy, nie w dniu, gdy cię wyrzucono z pracy, gdy żona odeszła a pies uciekł do tej zezowatej pudlicy. Nie siadaj przed głośnikami, gdy twój kot chce skończyć z życiem stojąc na urwistym brzegu, gdy inkasent podejrzewa, że kradniesz prąd a sprzedawczyni ze sklepiku obserwuje czy zauważyłeś, że znów dolała ci wody do mleka. Nie słuchaj tej płyty w piątek, w czwartek po północy, za dwie minuty przed sobotą, a już wykluczone - we wtorek, niedzielę i 4 grudnia. Absolutnie! Bo jak zamknięte w butelce aromaty, jak nadzieja brutalnie przytrzaśnięta korkiem, rzucona w ocean - tak muzyka z tej płyty uleci nawet się na ciebie nie oglądając. Przyczaj się, udawaj, że wcale tego nie chcesz, że patrzysz dokładnie w przeciwną stronę aniżeli okno sąsiadki spod trójki, co właśnie mierzy nowy sweterek. Nie daj poznać po sobie mrugnięciem powieki, wilgotnością dłoni, mantrowym powtarzaniem numeru PIN do karty kredytowej, coś ją zgubił latem. Po prostu - udaj, że spadł ci pilot, że jakaś płyta sama się włożyła do czytnika, że właśnie musisz absolutnie zrobić coś dokładnie innego, np. policzyć zęby w grzebieniu prababci, bo jej się carskie cyfry z niemieckimi bukwami mylą. I kiedy wszystko to spełnisz, kiedy zrobisz wszystko by płyty tej nie słuchać - ostatnią rzeczą nie będzie ruch drżącą ręką w stronę serca… Ochroń je uściskiem męskim acz łagodnym, z lekką szparą między zaciśniętymi z napięcia palcami. Niech, niebożę sobie też choć jedną nutkę wychwyci… I… ODLEEEĆĆĆĆĆĆĆ!!!