>>> Większa okładka A <<<
Josef Hofmann is considered by many of his peers to be the greatest pianist of his time. This 2-disc set, with notes by Harold Schonberg, chronicles Hofmann's career later in life containing material never before heard on CD.
Pan inżynier Hofmann
Gazeta, 11-09-2004
Felieton Piotra Wierzbickiego z cyklu "Moje Płyty"
Było wielkich pianistów wielu: Rosenthal, Lhevinne, Friedman, Gieseking, Fischer, Schnabel, Rubinstein, Horovitz, Lipatti, Richter, Michelangeli, Solomon...
Ale był wśród pianistów tylko jeden taki, którego nie da się porównać w żaden sposób do żadnego innego, bo stanowił zjawisko unikalne i przekroczył swą fortepianową sztuką wszystkie standardy. To Józef Hofmann. Nie miał wspaniałej artystycznej czupryny, nie używał królewskich gestów. Wchodził na estradę krokiem jegomościa, co to w rannych pantoflach i szlafroku człapie sobie z wolna ku śniadanku. Był małym grubaskiem o twarzy inżyniera samochodowego. Grając, kiwał się przy fortepianie.
Ale to przed jego występami w Petersburgu ludzie stali nocami na mrozie w kolejkach po bilety, ale to o nim Harold C. Schonberg, wielki krytyk muzyczny z "New York Timesa", pisał, że doskonałością swej gry doprowadza konkurentów do rozpaczy, a Sergiusz Rachmaninow, drugi geniusz fortepianu, to jemu nieodmiennie przyznawał pierwsze miejsce wśród pianistów. Miał inżynierskie skłonności. Pasjonowała go mechanika, elektronika, chemia. Przyjaźnił się z Tomaszem Edisonem. Opatentował kilkanaście wynalazków. Wycieraczka samochodowa to jeden z nich. Zbudował własnoręcznie kilka pojazdów, którymi objechał Europę.
Grywał w tenisa. Nic to jakoś nie szkodziło jego palcom. Nie musiał ćwiczyć ani ślęczeć godzinami nad repertuarem; pamięć miał taką, że po jednorazowym wysłuchaniu (!) nieznanego sobie przedtem utworu mógł go zaraz wykonać na estradzie. Był tytanem techniki. Miał fantastyczną lewą rękę. Gra jego, lekka, z rzadka tylko i jedynie na parę sekund wznosząca się w jakimś osobliwym miejscu kantyleny bądź zaskakująca nagłym grzmotem w kulminacji, poddana rygorom wręcz okrutnej rytmicznej dyscypliny, takim luzem się wyróżniała, taką swobodą, takim "od niechcenia", że Janowi Weberowi, nieodżałowanemu znawcy pianistów, nasunęła kiedyś skojarzenie ze strukturą żywej rośliny.
Ale gdy pojawiał się na estradzie, coś innego przykuwało uwagę recenzentów jeszcze mocniej. To inteligencja artysty. To awangardowość tej gry. To pójście pod prąd fortepianowym manierom, tym poromantycznym, neoromantycznym, trącącym myszką. Ktoś zauważył, że niektóre jego wykonania robią wręcz wrażenie dydaktyczno-polemicznych traktatów wymierzonych w natchnieniowców i przeżyciowców grających niechlujnie i w złym guście. Coś tam jednak wyrażała ta jego inżynierska twarz.
Grał p o r z ą d n i e. Tylko że zarazem miał fenomenalną wyobraźnię. Był r z e c z o w y. Tylko że przy tym cechowała go nieposkromiona odwaga. Jego wykonania różnią się w sposób wyzywający od wszystkich innych. Potrafił grać n a o d w r ó t, wbrew całej tradycji, przeciw wszelkim kanonom. Na przykład Chopina Andante spianato i Poloneza. Andante grywa się wolno - on popędził żwawo tę nudnawą kantylenę, umocniwszy ją grzmotem wydobytym z partii lewej ręki. Na Poloneza rzucają się z nożem w zębach - on go zaczyna, jakby sobie po prostu nucił. Że "Kołysankę" można grać inaczej niż leniwie, ciężko i ospale, to się przed nim nikomu nie śniło.
A on porwał ją do lotu, zaopatrzył w śmigające figuracje, wyposażył w tykanie zegara i jak się komu zdarzy przy niej teraz zasnąć, to na pewno nie z nudów.
Tylko że gdy Hofmann grał inaczej, nie była to sprawa jego uczuć, przeżyć, indywidualności. On przy fortepianie nie przeżywał, odwrotnie: utrzymywał dystans, ukazywał muzykę z oddalenia, grał ją jakby w czasie przeszłym, wziętą w nawias, przemienioną z doznania we wspomnienie. Hofmannowska oryginalność inne miała źródło niż przeżycie. On po prostu więcej s ł y s z a ł. A słysząc więcej, odkrywał szczegóły, i nie tylko szczegóły, których przedtem nie zauważył nikt.
(fr. omowienia cyklu hofmanowskich nagran wytworni Marston i VAI)