Ta strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek (cookies) do poprawnego działania. Więcej informacji na stronie Polityka Prywatności. Zamknij.

Logowanie

EternalArts

EternalArts Power Amplifier Stereo Magic Eye

EternalArts Power Amplifier Stereo Magic Eye image
Galeria okładek

ZamknijGaleria okładek

Chłodnym okiem, na rozpaloną lampę... nawet jeśli ta jest w kolorze zielonym – spojrzał pan Marek Dyba na łamach wrześniowego (2016) wydania miesięcznika HiFi Choice: Magic Eye to końcówka mocy w układzie dual mono oparta na elementach dyskretnych.

Dobra prezentacja powinna się opierać na solidnej podstawie basowej. Rzecz zarówno w ilości, jak i, a może nawet przede wszystkim, w jakości niskich tonów. Magic Eye pokazuje, że pomimo nierobiącej wielkiego wrażenia mocy potrafi rozruszać woofery kolumn (a sprawdziłem to z kilkoma) i dobrze je kontrolując, zagrać niskim, dociążonym, dobrze zróżnicowanym basem.

Ale też i wysoki deklarowany współczynnik tłumienia robi swoje. Sprawdzało się to zarówno z basem akustycznym, jak i elektrycznym, a nawet elektronicznym, stanowiącym zwykle największe wyzwanie dla systemu.

Osobną kwestią jest wyjątkowo, jak na tranzystor, przestrzenne granie niemieckiego wzmacniacza. Tak, lampy w źródłach dokładały do tego swoją cegiełkę.

I dalej:

i w konkluzji:



TU: przeczytają Państwo całą recenzję.


Max. Ausgangsleistung: 2x 100 Watt Musikleistung Ausgangsleistung (4/8 Ohm): 70/55 Watt; 1% THD Frequenzgang (1 dB): 5 - 110.000 Hz Klirrfaktor (THD; 5W/8 Ohm): 0,004% Störabstand (A; bei 5 W): 100 dB Dämpfungsfaktor: 400 Eingangsimpedanz: 10 KOhm Abmessungen: 43,5 x 38 x 7,5 cm (B x T x H) Gewicht: 9,8 kg

Chłodnym okiem, na rozpaloną lampę... nawet jeśli ta jest w kolorze zielonym – spojrzał pan Marek Dyba na łamach wrześniowego (2016) wydania miesięcznika HiFi Choice: Magic Eye to końcówka mocy w układzie dual mono oparta na elementach dyskretnych.

Dobra prezentacja powinna się opierać na solidnej podstawie basowej. Rzecz zarówno w ilości, jak i, a może nawet przede wszystkim, w jakości niskich tonów. Magic Eye pokazuje, że pomimo nierobiącej wielkiego wrażenia mocy potrafi rozruszać woofery kolumn (a sprawdziłem to z kilkoma) i dobrze je kontrolując, zagrać niskim, dociążonym, dobrze zróżnicowanym basem.

Ale też i wysoki deklarowany współczynnik tłumienia robi swoje. Sprawdzało się to zarówno z basem akustycznym, jak i elektrycznym, a nawet elektronicznym, stanowiącym zwykle największe wyzwanie dla systemu.

Osobną kwestią jest wyjątkowo, jak na tranzystor, przestrzenne granie niemieckiego wzmacniacza. Tak, lampy w źródłach dokładały do tego swoją cegiełkę.

I dalej:

i w konkluzji:



TU: przeczytają Państwo całą recenzję.


Max. Ausgangsleistung: 2x 100 Watt Musikleistung Ausgangsleistung (4/8 Ohm): 70/55 Watt; 1% THD Frequenzgang (1 dB): 5 - 110.000 Hz Klirrfaktor (THD; 5W/8 Ohm): 0,004% Störabstand (A; bei 5 W): 100 dB Dämpfungsfaktor: 400 Eingangsimpedanz: 10 KOhm Abmessungen: 43,5 x 38 x 7,5 cm (B x T x H) Gewicht: 9,8 kg

  • EternalArts - producent

Produkt w tej chwili niedostępny.

audiofilska kobra o hipnotycznych zielonych oczach

Pstryk... Czy chodziło Ci o pasterka, pstrąg, pastorałka, pstrykać? - pyta mnie redakcja słowika on-line. Inne, techniczne źródło do tłumaczenia tekstów z polskiego na angielski nawet nie drgnęło – i jako efekt tłumaczenia pojawiło wyraz angielski: pstryk. Dla rozstrzygającego w kwestiach polskich norm językowych wydawnictwa PWN – pstrytk, to po angielsku: click. No, nie wiem, nie wie, w sklepie tyle ludzi... – jak mawiał klasyk. Kolejne autorytety tłumaczą: (palcami, zdjęcie) snap, click; flick!, flip!; OK. Zmieniam język na hiszpański. Wynik - Zwrot "pstryk" został zapisany w naszej bazie jako niedostępny. Dobrze. Rosyjski? Щелк, щёлк. Doskonale. A francuski? Zwrot "pstryk" został zapisany w naszej bazie jako niedostępny. Czy to znaczy, że Francuzi i Hiszpanie „nie pstrykają? Czegóż to się człowiek dzięki audiofilizowi o świecie dowie! Pomijam równie frapującą kwestię, jak doszliśmy do tego, by pstryk zapisać jako właśnie: pstryk. Przecież pstryków jest tyle ile ich jest. Każdy inny. Jeden głębszy, drugi szybszy, kolejne brzmią tłusto, inne objawiają się jakby z pogłosem. Ale każdy uruchamia magię. Pamiętam, wieczorne, po kolacyjne zasiadanie przed lampową Agą. 21.00 Lucjan Kydryński i Rewia piosenek z Erthą Kitt na czele. Niedzielne Podwieczorki przy mikrofonie. Obowiązkowo – konkurs Chopinowski. A do południa – Śladami Kolberga czy „Gra zespół Akordeonistów Tadeusza Wesołowskiego”. Szum starej płyty, Muzyka i Aktualności, oczywiście słuchowiska Teatru Polskiego Radia... Jedno: pstryk, z głośnika niski, buczący, lekko narastający lub modulujący dźwięk i z pełnego wyciszenia – głos radiowego speakera lub hejnał z wieży mariackiej. Nie, żadnych reklam nie było! Od pewnego czasu robię pstryk w najnowszej konstrukcji dra Burkhardta Schwabe, człowieka o analogowo-lampowym doświadczeniu, któremu w świecie niewielu chyba dorówna. Uważa, że lampa jest dziś jak nadanie szlachectwa lub nobilitacja najbardziej technicznie zaawansowanych rozwiązań. Lampa wieńczy je i zamyka. Ujmuje cały elektroniczny kunszt gronostajowym brzmieniem, za którym tak bardzo się uganiamy. Kto z Państwa nie naklejał znaczka na kopertę? Kto zamaszyście nie wykonał surfingowego ślizgu warstwą z kleju po naszym narządzie, który w sprawach audiofilskich góruje nie tylko nad słuchem (zjawisko szczątkowe w obecnej cywilizacji), wzrokiem ale także muzycznym smakiem? Po znaczku, na języku zostaje ślad kleju. Znaczek ląduje w prawym górnym rogu koperty, odruchowo (skąd ten odruch) przybijany pięścią. Nawet dwa-trzy razy. A gdyby tak ten znaczek nagle ożył, a wyobrażona na nim orkiestra Duke’a Ellingtona czy Basiego, w momencie liźnięcia zaczęła grać Indigo – to też walnęlibyście w ten znaczek? Nie! Niczym sroka w gnat – wbilibyście wzrok w to filatelistyczne audio-cudo, a za wzrokiem podążyłby słuch i zaczęłaby się uczta audofilska, okraszona obśliźnięciem się kasztanowym klejem ze spodu znaczka. Takie właśnie miałem wrażenie, gdy rzeczone Indigopołożyłem na talerzu gramofonowym, wbiłem w płytę grot Kiseki, a całość poprzez Balance+ przesłałem do wzmacniacza dra Schwabe – Magic Eye. Nie ujrzałem – jak na znaczku – orkiestry ojców audiofilskiego brzmienia, ale popadłem w stan hipnozy wywołany delikatnymi drganiami listków magic eye – jednego z najcudowniejszych wynalazków ludzkości w elektronice. Lampy – magiczne oko Godzinami wpatrywał się człowiek w zielone paski lub kręgi, które pulsowały, zachodziły na siebie, rozbiegały, podrygiwały. W rytm muzyki. Te, które pełniły funkcje wskaźnika dostrojenia odbiornika do odbieranej stacji – pokazywały moment, w którym sygnał nadajnika był najsilniejszy. W magnetofonach – pozwalały ustawić poziom nagrywania, by nie przesterować sygnału. Mówią: skóra zdjęta z ojca. Włosy i usta - jak u mamy. A jak kolejnemu pokoleniu przekazać to, co było i ciągle jest jeszcze naszym udziałem, co dzięki takim wzmacniaczom jak ... odżywa w nas z niespodziewaną siłą? Nie ma genu, który transportuje te wrażenia i doznania. Tak, to ładunek emocji, który jest tak integralnie i nierozerwalnie związany z technologią analogową. Do tego jeszcze ciepło. I zapach. Ciepło lamp i zapach powietrza nimi ogrzewanych. No, magia, bajka czysta. Konstrukcja wzmacniacza to pełny future. Najnowsze rozwiązania w najbardziej rygorystycznym porządku jeśli idzie o dobór komponentów, ich parametry. Tolerancja – zerowa. Pasmo przenoszenia – nie ma ograniczenia w dole i w górze. To znaczy - nie ma człowieka, który byłby w stanie te granice wychwycić. Analityczność i architektura sceny, najdrobniejsze elementy i artefakty dźwiękowe. Tylko lampa, w sposób empatyczny jest w stanie zreprodukować. Z dokładnością skończenie idealną. Prostota konstrukcji., Dźwięk jest tu po prostu – wzmacniany w sposób nie ingerujący w jego osobowość, temperament czy walory brzmieniowe. Warunkiem bowiem konstytutywnym dla tego wzmacniacza jest całkowite poszanowanie integralności projektu, zatwierdzonego przez muzyków i realizatorów w studiu. Po wysłuchaniu płyty zauważyłem, że... odruchowo przełykam ślinę, wręcz – chyba raz czy dwa razy się oblizałem! Bo tak smakowite było to spotkanie ze wzmacniaczem ... Później przyszła konfiguracja z odtwarzaczem DP EternalArts, a wreszcie z przedwzmacniaczem HLO. W każdym z tych przypadków – wrażenie było niezmienne – naturalność do tego stopnia oczywista, że stawała się moim a ja jej elementem. Jakie to szczęście, że w uświadomieniu tego stanu pomogły mi głośniki Mangera. Gdyby nie one... na języku pozostałby jeno ślad kasztanowego kleju z audiofilskiehgo znaczka, którego klasę potwierdzić należałoby walnięciem weń pięścią.