W znakomitej serii archiwaliów BBC opublikowano kolejna płytę z „żywymi” nagraniami Benno Moiseiwitscha – tym razem Koncerty Rachmaninowa i Beethovena, pod Sir Malcolmem Sargentem. (…) Urodzony w 1890 r. uczeń Leszetyckiego nie był już w kwiecie wieku, poważnie chorował na serce, miał największe triumfy za sobą – Rachmaninowa gra tu czterdzieści osiem lat po brytyjskim debiucie, Beethovena trochę ponad miesiąc przed śmiercią (to zapewne ostatnie jego nagranie). A jednak wciąż jawi się jako wielki pianista, a przede wszystkim jako wybitny artysta. Oba dzieła nagrał Moiseiwitsch już wcześniej – Rachmaninowa w 1937 r. (Naxos 8.110676) i Beethovena w 1938 r. (Naxos 8.110776) – niewątpliwie wówczas dysponował bardziej olśniewającą techniką, momentami brał nieco bardziej karkołomne tempa i nie zdarzały mu się raczej nietrafione klawisze. Z drugiej strony w okresie powstania omawianych rejestracji był wciąż znakomitym muzykiem, jednym z ostatnich „reliktów” gwiazd pianistycznych belle epoque. Ponadto niezmienioną jakością jest szlachetne brzmienie fortepianu, co da się odczuć nawet pomimo wspomnianych mankamentów rejestracji. W Koncercie c-moll Rachmaninowa zachwycają przede wszystkim detale i niuanse, artysta zresztą (nb. blisko zaprzyjaźniony z kompozytorem dzieła) zawsze miał markę wytrawnego interpretatora jego muzyki. Proszę zwrócić uwagę np. na kapitalny efekt ritenuto w końcu introdukcji finału. Do tego rozciągnięte szerokim gestem, wyśpiewane „pełną piersią”, rosyjskie frazy – ale bez częstej w wykonaniach tego utworu histerycznej nerwowości. Beethoven – jak się już rzekło – łabędzi śpiew artysty nie jest tak elektryzujący, jak wspomniana wersja z Szellem z 1938 r. i już w introdukcji pierwszej części widać, iż palce pianisty nie są do końca posłuszne. Jednak całość jest niewątpliwie fascynująca – dwóch starych mistrzów – Moiseiwitsch oraz Sargent – konsekwentnie i dostojnie rekonstruują formę dzieła niczym szlachetny, harmonijny i monumentalny palladiański gmach – można powiedzieć, prawdziwie wielkie muzykowanie, w prawdziwie wielkim stylu, pal licho tych trochę nieczystych lub opuszczonych nutek (których zresztą w istocie nie ma tak wielu). Marcin Zgliński Muzyka21 styczeń 2010