Rogers LS3/5a 70th anniversary 'limited'edition specifications
System Type - Two-way infinite baffle speaker (closed box)
Frequency Range - 70Hz - 20 kHz +/- 3db
Bass/Midrange Driver - 138mm
Tweeter - 19mm
Recommended Amplifier - 30 - 80 watt
Cabinet - 10mm Birch multi-ply. Critically damped
Dimensions - 210 x 370 x 328
Weight - 12,5 kG
Grille - Black Tygan
Finish - Rosewood Veneer
Crossover - Frequency 3kHz. Bi-wireable
Sensitivity - 83db for 2.83V @1m
Nominal Impedence - 11 ohm
Rogers LS3/5a 70th anniversary 'limited'edition specifications
System Type - Two-way infinite baffle speaker (closed box)
Frequency Range - 70Hz - 20 kHz +/- 3db
Bass/Midrange Driver - 138mm
Tweeter - 19mm
Recommended Amplifier - 30 - 80 watt
Cabinet - 10mm Birch multi-ply. Critically damped
Dimensions - 210 x 370 x 328
Weight - 12,5 kG
Grille - Black Tygan
Finish - Rosewood Veneer
Crossover - Frequency 3kHz. Bi-wireable
Sensitivity - 83db for 2.83V @1m
Nominal Impedence - 11 ohm
Legenda BBC
Gdyby audiofilskie standardy i wzorce określające dźwięk idealny zastosować do opisu otaczającego nas świata, już w drugiej sekundzie owego procesu znaleźlibyśmy się w jakimś matrixie. Wiem co mówię i mówię, co wiem. Ostatni tydzień był pod tym względem szczególnie interesujący. Gawędzimy ze znajomym kontrabasistą o tym i owym. - Pod koniec sezonu na prawe ucho słyszę o 20-30% gorzej. Robię minę jak głośnik, którego nie podłączono do systemu. - No, z prawej strony mam waltornistów, trębaczy - cały segment dęciarzy. Chłopy zdrowe, dmuchać lubią. I potrafią. I nie chodzi mi o koncerty. Tylko o próby. To wielogodzinne szukanie dźwięku, na który czeka dyrygent. To tak jak u dentysty, kiedy ten w otwartym kanale zębowym, nawija nerw na spiralkę, żeby go jednym ruchem wyrwać. Oczywiście, bez znieczulenia. Minę mam już jak dwa głośniki i oba nie podłączone do systemu. - To co pan wie o? pardon, brzmieniu orkiestry? - Wszystko! To znaczy? tylko to, co słyszę. Wrodzony altruizm i głęboka wrażliwość na ludzką niedolę napędziły mi do oczu takie tsunami łez, żem się o mało nie zachłysnął falą współczującej rozpaczy. A ja myślałem, że on, tam, w sercu muzyki, u jej łona, w tym tyglu kreacji ? że jest wybrańcem bogów. Na co mu audiofilskie podstawki czy high-endowe skarpetki ? on pławi się przecież w audiofilskiej pianie, w wannie cudnej muzyki, zabawiając się malutką, żółciutką kaczuszką, co jak się jej na brzuszek naciśnie - żygnie pachnącą wodą, wydając przy tym miły pierd, który mojego wybitnie (po dziadku) muzycznie uzdolnionego wnuka doprowadza do spazmatycznego śmiechu. No tak, to jasne. On, tam, kontrabasista, wysoko i na skraju orkiestry, że dalej już się cofnąć nie można, słyszy głównie swój kontrabas. I waltornie, co rozdzierają powietrze tuż przy jego uchu. Dźwięk harfistki już do niego nie dociera. Powiem więcej, on mógłby ? teoretycznie ? być człowiekiem, który nigdy w życiu na żywo harfy nie słyszał! On ją tylko widzi. Teraz zrozumiałem sens piosenki Skaldów o pięknej wiolonczelistce. Patrzcie Państwo - muzycy, i to wzięci, nie mogli stworzyć opowieści o pięknym brzmieniu wiolonczeli, o subtelnych odcieniach, głębokich kolorach jej śpiewu... Oni w piosenkowym spiżu utrwalili urodę i wdzięk pani wiolonczelistki! Dźwięku jej instrumentu - nie słyszeli, jeden waląc w klawisze, a drugi dmąc w trąbkę. Wracając do audiofilskiego opisu świata. Dla audiofila dźwięk prawdziwy, naturalny - nie ma żadnego znaczenia. Dla niego zwykłe kurze jajko - tu wracam do sygnalizowanego na wstępie audiofilskiego sposobu opisywania świata - jest w istocie walcem w kształcie ostrosłupa zamkniętego w sześcian trójkąta. Dla audiofila wszystko jest inne od normalnego. U niego musi być i jest ? lepsze. I jeszcze pierwiastek z cosinusa liczby pi, z której całka jest trochę bardziej pomarańczowa od różowego brązu. A jak już ten audiofil zacznie ów jego dźwięk opisywać, to Norwid z Miłoszem powinni przemawiać do nas językiem migowym. Co oni wiedzieli o języku do opisywania świata! Idźmy dalej. Można zaryzykować twierdzenie, że audiofil jest głuchy jak pień na otaczający go dźwięk. On słyszy tylko dźwięk audiofilski. Taki, jaki ma (a więc najlepszy) w swoim pokoju, na wyranżerowanych, przechodzonych, ale słynnych kolumnach. Na sprzęcie cokolwiek zarysowanym modyfikacjami kolegi sąsiada albo ze wzmacniacza, jednego z miliona, jak owi bezimienni żołnierze Imperium, wyprodukowanego w dalekim kraju, gdzie cytryna dojrzewa, wybranym z półki supermegastora. Audiofil dźwięk kreuje także w sobie, tworzy i wypełnia nim swoje wnętrze. Jest jak kamerton z urwaną sprężyną, więc nie zna ograniczeń w kwestii długości basu czy cienkości fletu. - Ma mi się podobać. Proste? Audiofilska demokracja. Albo - dewiacja. Ale nie jako odstępstwo od normy. Lecz potencja wszech możliwości. Jest jak fool, tytułowy bohater piosenki Beatlesów, co to on stoi na wzgórzu i patrzy na świat. He never listens to them he knows that they're the fools They don't like him Kim jest ten 'Fool on The Hill'? Tradycja pojęcia fool ? wielowiekowa. Dla jednych mędrzec, pustelnik, dla innych - krotochwilny żak. W hinduizmie - tak dalece skoncentrowany na medytacji (lub wręcz odwrotnie), że nic do niego nie dociera, co nie wynika z niego samego i jego przemyśleń. Mnogości tych ostatnich nikt nie zliczył. Może ma je tylko jedno w wielu postaciach lub wiele postaci jednego. Medytacja audiofilska... Ten termin ma tu znaczenie konstytutywne, fundamentalne. Nie każdy fool jest mędrcem i nie każdy mędrzec jest fool. Odrębną kategorię stanowi ten z beatlesowskiego wzgórza. Więc który dźwięk jest dźwiękiem audiofilskim? Ten, który nam się podoba. c.b.d.o. Jakże mnie rozczuliło wywołanie z pamięci owego skrótu. Cudowna chwila przed tablicą, gdy z rozmachem przeprowadzamy dowód wieńcząc naszą eksplikację skrótowym `co.było.do.okazania'! Audiofil zatem jako jedyny wie, czy dany dźwięk jest audiofilski czy nie. Albo ów dźwięk mu się podoba, albo nie. Po trzykroć powtórzona prawda jest prawdą prawdziwszą od samej prawdy. Moja pierwsza audiofilska kolumna? Pamiętam, a jakże! Była czerwona, a właściwie w czerwono czarną kratę. Ta ? była z flaneli, a dokładniej z koszuli, którą Matka pozwoliła pociąć, bo się już wdzianko nawet na szmatę nie nadawało. Skrzynkę wykonałem z płyty pilśniowej. Nie, nie robiłem żadnych obliczeń, bo płyty miałem tyle, ile zdjęto ze sfatygowanej boazerii. Kawałki pilśni formowałem w sześcian spajając go fikuśnie wygiętymi spinaczami. Pilśń pokryłem flanelową koszulą, a sercem kolumny był głośnik wymontowany z radioodbiornika Aga, co go ojciec za jakieś chyba talony dostał. Ta Aga to było moje okno na świat. To było centrum skupienia i audiofilskiej ekstazy, gdy Lucjan Kydryński zapowiadał swój sobotni program 'Rewiiiia piosenek', a w rewii często śpiewała Ehrrrrta Kitt. Więc wybebeszyłem ten głośnik z archaicznie wyglądającej skrzynki, wstawiłem do audiofilskiego karmnika z płyty pilśniowej i dałem po potencjometrach? I słyszę ten dźwięk do dziś. Ok, ok, już przyciszam? Wejść w dźwięk? Jak chcesz zobaczyć, co jest w środku - musisz tam wejść. Jak tam wejdziesz, możesz się rozglądać. Tu dotkniesz, tam się otrzesz. Przysiądziesz, postoisz, obejdziesz dookoła. A, więc to tak wygląda wszystko w środku lub - od środka? Z muzyką jest tak samo. Możesz jej słuchać przez całe życie, a nigdy jej nie zobaczysz od środka. Proszę, kto opisze układ instrumentów w orkiestrze? A dlaczego tak siedzą? Inaczej formują swoje orkiestry Niemcy, inaczej Amerykanie. Podstawą jest hierarchia. Pierwszy skrzypek nie może siedzieć za drugim waltornistą. Orkiestra to nie wojsko. Tu na prawdę musi być porządek. Siedzą tak, by unosząca się nad nimi muzyka, chmura brzmienia - była maksymalnie czytelna, przejrzysta, ukazywała w każdej sekundzie złożoność orkiestrowego haftu, pulsującego odmiennością wzorów, bogactwem kolorów, intensywnością brzmienia. W nagraniu stereofonicznym łatwiej uzyskać ów wielowymiarowy obraz muzyki w wykonaniu orkiestry symfonicznej. Ale prawdziwe arcydzieła kunsztu fonograficznego znajdziemy na nagraniach monofonicznych. Tworzyli je ludzie, którzy na dźwiękowej płaszczyźnie rzeźbili muzyczne miedzioryty o niespotykanej głębi i przejrzystości. I dlatego między innymi, albo przede wszystkim - zbudowani głośniki o mało poetyckiej nazwie LS3/5a. Jakby na ironię ? najmniejsze głośniki świata do najlepszej reprodukcji materii najbardziej złożonego dźwięku! Aaaa!!! - Już słyszę ten wrzask - głośniki profesjonale! Apage! One nie nadają się do odsłuchu audiofilskiego! Swoją drogą ? nie ma w audiofilizmie bardziej idiotycznego stwierdzenia. Głośniki, na których nagrywa się muzykę odtwarzaną przez nas w domu, nie nadają się do odsłuchów. Tylko do nagrywania. Co? To Pan powiedział, że to kretynizm, prawda? Pohamujmy emocje. Podobnie mówi się o ramionach tangencjalnych, które idealnie odwzorowują sposób narzynania rowków na płycie winylowej. Ale po co wracać tą samą drogą, znana i wygodną? Jedziemy przez krzaki i bezdroża! Po audiofilsku! Audiofilizm to filozofia, która nakazuje jechać poboczem, a nie środkiem autostrady. Tylko wtedy można zawołać: to dopiero jest jazda! Można oczywiście mnożyć przykłady na zobrazowanie owej postawy antyprofesjonalnego podejścia do sprzętu stosowanego w studiach nagraniowych. Ale po co? Nie znam przypadku i osoby, aby potwierdziła ? najlepszy odsłuch zapewni stworzenie warunków, w jakich powstało nagranie. Takich, w których muzycy odsłuchali zarejestrowaną interpretację. Jeśli coś im się nie podobało, wracali do studia i rzeźbili, razem z technikami szukali takiego brzmienia, które im w duszy grało? Ale audiofil nie zważa na takie szczegóły. Dla niego nie jest ważne, co tam te floydy słyszały, co grały. Dla niego ważne jest to, co on słyszy. I to jest dobre (Biblia gdańska, księga pierwsza, Genesis, wiersz 11). Słucham więc głośników z edycji jubileuszowej, na 70 lecie Rogersa. Słucham i nadziwić się nie mogę, ?jaki piękny świat??. Konopnicka nie słuchała Rogersów, a Jim Rogers pewnie nie czytał wierszy pani Marii, ale oboje osiągnęli wspaniały cel - opisali świat w pełni, w najdrobniejszych szczegółach, choć posługiwali się jedynie stymulowaniem naszej wrażliwości i wyobraźni. Ona słowem, on - dźwiękiem, a raczej jego brzmieniem. Ale jaką wyobraźnię, a tym samym narzędzie do oceny brzmienia ma ktoś, kto nigdy nie był w filharmonii? Co on wie o dźwięku? To tak, jak oceniać buty, bez zakładania ich na nogi. Sięgnij do albumu ze zdjęciami. Masz tam fotkę z pierwszej klasy? I co z tego, że to było pięćdziesiąt lat temu. OK. Wymieniaj nazwiska kolegów? Nonejmy? To teraz weź do ręki zdjęcie orkiestry symfonicznej. I nazywaj instrumenty? OK. Nie będę się znęcał. Siadam przed Rogersami. Jak Guliwer w krainie Liliputów? Co czuł? Jak ich postrzegał? Nawzajem się dziwowali ? oni: że on taki duży, on: że oni tacy mali? Ale jakże się ich losy splotły. On uratował im życie, za co oni chcieli go oślepić. Co zrobił? Nasikał na nich. W ten sposób ugasił pożar, który trawił ich miasto. Wdzięczni za ratunek, chcieli wydłubać mu oczy. Wszak każdy wie, że nie sika się na liliputów. Patrzę więc i słucham moich karzełków, a na twarzy czuję krople orzeźwiającego (no, no.?, hola hola) orzeźwiającego dźwięku. Niech mnie oblewają, niech pryskają i roszą. Wypływający z nich dźwięk zamienia się w hologram idealny, przestrzenny, pulsujący. Nie brak detali, czuć potęgę. Na miarę oryginału!!! Nie ma w tych pudełkach basu, który wygina szyby w oknach, bo bas taki w naturze nie istnieje. Bas tego typu jest karykaturą dźwięku, faktem stworzonym przez urządzenia. Pójdę dalej? Otóż ? proszę nie mówić: słucham kapeli AAA lub grupy BBB. Bo w gruncie rzeczy słuchają Państwo waszej wariacji na temat lub wypływającej z utworów AAA lub BBB. Wątek rozwinę niebawem. Dzisiejszy rozdział moich 'audiodeviskich wersetów' zakończę jednak optymistycznie. Znajomy kontrabasista? Wiele jest uciążliwości w spełnianiu przez niego jego misji. Doświadcza cierpień, wykrzywia kręgosłup (bo jak się gorzej słyszy na jedno ucho, to człowiek samoczynnie przesuwa gałkę swojego balansu tak, by słabsze ucho było bliżej dźwięku). Dzięki temu jednak, postawa kontrabasisty jest konkurencyjna wobec póz przyjmowanych przez Johna Wayne'a w jego niezliczonych westernach. Co więcej, kontrabasista siedzi na hokerze! Więc - prawie jak w barze, co bez wątpienia musi wpływać na łagodzenie skutków tej jakże ważnej, odpowiedzialnej i niebezpiecznej muzycznej posługi. Serię jubileuszową głośników LS3/5a stworzył ostatni główny inżyniera zakładów Rogersa, Andy Whittle. Kolumny składane są w Anglii w obudowach z najlepszego drewna brzozowego, z elektroniką montowaną przez zakład Audio Note. Drivery zostały 'doprojektowane' z astronomiczną precyzją. Poprawiono dyskretnie kształt kosza jak i geometrię profilu i umocowania membrany. Całość spinają śruby z wygrawerowanym napisem 70th Rogers. Każda para ? posiada certyfikat zaświadczający, że głośniki w pełni odpowiadają normom wskazanym przez Dział Techniczny BBC - najlepiej analogowo brzmiącej radiofonii, a tym samym wzorca estetyki dźwięku. Każda para? z 210 jakie liczy cała seria. 70 par już kupili melomani w Azji. Druga partia trafiła do USA. Trzecia siedemdziesiątka przeznaczona jest dla koneserów z Europy. Dla Państwa - mamy tylko 10 par. Elitarna grupa cieszyć się będzie dźwiękiem mierzonym decybelami endorfin, hormonu szczęścia stymulowanego najczystszym z najbardziej naturalnie brzmiącym dźwiękiem. Rogersy LS3/5a, te na 60 i 65 urodziny recenzował pan Marek Dyba. Kolejny jubilat również trafił do jego pokoju odsłuchowego, o czym napisał z właściwym sobie znawstwem przedmiotu. https://hifiknights.com/recenzje/rogers-ls35a-70th-anniversary/