brzmi, jak lot szybowcem w kostce masła!!
Nawet jeśli w Państwa komputerach nie ma głośników, co więcej - nie programu do odtwarzania plików muzycznych, to TEN głos Państwo usłyszą na 100%! Przecież to jak lot szybowcem w kostce masła!!!!
NAGRANIE AUDIOFILSKIE pod auspicjami i na zlecenie MARANTZA.
Płyty STS Digital w naszej ofercie.
Śpiewa fantastycznie. Jest znakomitym aranżerem. Trudno o trafniejsze interpretacje standardów, które znamy z setek innych wykonań.
Jednak zachwyca przede wszystkim barwą, głębia, aksamitem i nieobejmowaną wprost miękkością głosu.
Fenomen natury?
Ale także lata kształcenia i pracy nad głosem. Panuje nad nim z mocą wręcz czarodziejską.
Druga z serii czterech taśm magnetofonowych, jakie STS-Digital skopiował (2016, luty) z oryginalnych taśm-matek, na których zarejestrowano całą sesję muzyczną.
Jest to wierna kopia oryginału. Zapis z prędkością profesjonalną, radiową, 38 cm/s. Nośnikiem jest japońska taśma Maxell.
Odłączono wszelkie systemy eliminacji szumów, w tym system Dolby, aby nie uronić z nagrania studyjnego żadnej częstotliwości. To jakby dźwiękowa fotografia przestrzeni muzycznej z lat sześćdziesiątych minionego wieku.
/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/
Płyty STS Digital w naszej ofercie.
/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/
Następnym etapem będzie przydzielenie każdemu z nas jego... indywidualnego muzyka. Nie, nie idzie tu o kwestie organizacji życia społecznego, o dobrą zmianę, a jedynie o spełnienie największego marzenia pra-melomanów – ciągłego obcowania z muzyką, z dźwiękiem prawdziwym.
Pan otrzyma w przydziale bębnistę, pan – waltornistę, a pani – piccoloflecistę.
Czyż nie pięknie? Czyż nie wspaniale?
Siedzi pan w biurze, a obok waltornista gra panu obertasa. Kieruje pani tramwajem, a na siedzeniu obok – pianista gra sonatę rewolucyjną Chopina. A kiedy kładziecie się spać, u wezgłowia zasiadają zgodnie trębacz i kontrabasista. I zaczyna się nocne plum, bum, ciach, tra la la uf!
Podobnie za ścianą, piętro niżej i wyżej, w całym wieżowcu, także tym obok i w tych siedemnastu na osiedlu... A lecący nad wami w nocnym zwiadzie Marsjanin unosi się bezszelestnie na porywach muzycznych emocji i wzruszeń...
Czyż nie pięknie, czyż nie cudnie wprost????
***
Magnetofon w moim życiu odegrał rolę szczególną. W palcach do dziś czuję specyficzną sprężystość taśmy. I odgłos jej cięcia, zawsze pod kątem. Zawsze, to znaczy od czasów stereofonii. Wcześniej montowało się „na wprost”.
Stare dzieje.
Kiedy dziś uruchamiam te zapisy z przełomu lat 60/70, zarejestrowane na studyjnych telefunkenach, studerach czy revoxach – nie mogę wyjść z podziwu nie nad trwałością rejestracji co... przestrzenią. Chciałoby się rękę w ten dźwięk wsadzić. Taki jest naturalnie przestrzenny. I żywy. Prawdziwy! Później pojawiły się kasetowe philipsy i niemieckie (produkowane dla Stasi) uhery. Co potem było? Eh, powszechna noc cyfryzacji – daty, minidyski, dyskimini itd, itp.
Na giełdach staroci ostało się trochę magnetofonowego audiofilskiego złomu, jak kalecząc moje uczucia powiedział przez telefon jeden z handlarzy vintydżu (to też jego określenie).
Dziś ceny na ten sprzęt są jeszcze niskie. Ale nabierają mocy. By jak hariery wystartować w górę. Startują już przedsiębiorczy rzemieślnicy, którzy uruchamiają produkcję pasków, wałków, rolek, łożysk, a tyko patrzeć, jak wysypią się manufaktury z głowicami i analogową elektroniką.
Magnetyzm – wraca!
Magnetyczny zapis na taśmie okazał się niezniszczalny. I doskonały zarazem.
W roku 2015 światowa sprzedaż plików nie zdystansowała sprzedaży płyt winylowych.
Bo wygoda nie może zwyciężyć prawdy.
Trzeba być w istocie szalbierzem własnych ocen, by kupować fałsz zamiast prawdę. Wykluczam pliki studyjne. Tych jednakże nikt nie sprzedaje. Już. Bo i po co?
Ale co z tego. Jeszcze miliony ludzi zatraci się w siódmym odmęcie po audiofilskim kisielu!
***
Z taśmy matki powstaje płyta CD, z płyty CD powstaje jej ripportret, ten zagnieżdża się w telefonie lub innym cipciku za groszy parę, ale z opisem 24/192. Do kompletu słuchawki od smartfona, tenisówki z niebieskimi neonówkami, czapka ze złamanym daszkiem i... nuuura w muzykę. We flaki. W otrzewną i dwunastnicę jakości. A na liczniku: 300, 700. 2034, 5408 płyt. Zripowanych. Tysiąc komputerów, tysiąc ripperów. Stachanowcy high-endu. Rip. Rip, rip i jeszcze raz rip... I tylko patrzeć, jak w parkach, tramwajach, na skwerach i w tunelach pojawi się nowa forma ekshibicjonizmu... Oto idzie przygarbiony, okutany, ledwo powłócząc nogami – meloman Na przeciwko – z za zakrętu – drugi. Zbliżają się coraz bardziej. Już czują moc przeciwnika, już nerwowo trzymają za poły płaszczy, by w ostatnim przed zderzeniami momencie rozchylić poły z okrzykiem – ile masz plików, bo ja 34785396733!
Przeciwnik ma o... dwa pliki mniej.
Ale to człowiek honoru, więc klęskę swa uznaje i wygiąwszy nogi w kolanach... do przodu – wraca sromociarz, by przeczesywać siec w poszukiwaniu tych dwóch, nieszczęsnych dwóch plików, których mu zabrakło. Bo już wszyscy mają wszystko, już zripportretowana została każda płyta, nawet kilka czystych CD-Rów. O! To jokery w kolekcji!
Czyż nie piękna to wizja audiofilskiego komunizmu? Wszyscy mają wszystko, po równo, i bez złości! No, pięknie!
Ale... Trzymajcie się, towarzysze Ripportretowcy!
Ja wieję z waszego g-raju. Nie jest mi ciężarem tonettka i stilonowska taśma, nie straszny mi szmaragd z magicznym okiem i chyba 30 kilogramami wagi, ale za to z prędkością przesuwu taśmy 19 cm/s! Ach, ZK-125, 240 i pikowa dama! Co tam jeszcze było onegdaj i z taśmy nam grało?
A każdy z tych magnetofonów to jak aparat ekg. Stabilizował rytm, balansował słuch, cieszył kręcącymi się szpulami. Taki audiofilski Kaszpirowski. Dwie szpule, para wpatrzonych w nie oczu i wąż Ka z Kipplinga może iść na hipnotyzerską emeryturę!
I tylko patrzeć jak na najbliższym egzaminie maturalnym pojawi się ten temat - przedstaw audiofilską interpretację high-endowej Ody do młodości, znanego Melomana, Mickiewicza Adama:
Hej! ramię do ramienia szpula do szpuli!
spólnymi łańcuchy taśmami
Opaszmy ziemskie kolisko audiofilisko!
Zestrzelmy myśli flaki w jedno ognisko
I w jedno ognisko duchy ripy!...
Dalej, bryło cyfro, z posad świata!
Nowymi cię pchniemy tory ścieżki zapisu,
Aż opleśniałej zrippowanej zbywszy się kory,
Zielone magnetofonowe przypomnisz lata.
Madeline Bell's many years of experience vocalizing in a wide variety of musical genre come together wonderfully on Blessed, her fourth album for the Dutch label Challenge. Bell grew up with gospel and soul, sang with a U.K. rock group, worked in popularized versions of classics by Beethoven, Verdi, and Handel in The Netherlands, and sang and recorded jazz. Kicking matters off with "The Look of Love," a tune made popular by top pop/soul singer Dionne Warwick, she moves easily to other forms of vocal stylings. There's a poignant classical-like rendition of George Gershwin's "Home." Rhythm and blues is represented by "Before I Open My Mouth," replete with squawking sax of Allard Buwalda, dancing vibes of Frits Landesbergen, and honky tonk piano of long time playing partner, Cor Bakker. Motown influences, especially of Diana Ross, are obvious on "The Last Laugh," which comes complete with background singers. The Latin comes in with "To Dance the Samba." As far as gospel goes, her exposure in her adolescent years to this music is apparent on almost every track. Even "Beach Boys Medley" wouldn't seem out of place in a Sunday morning church service. As befitting a vocalist with broad experience and success, Bell has an extraordinarily versatile singing style which she is able to apply without any stain to the type of song being performed. While her voice isn't necessarily that strong, it is clear and pristine in its earthiness. Her phrasing is impeccable and she articulates the lyrics with the right level of emotion and always with clarity. Fortunately, the electronic gimmicks (synthesizers, etc.) on the album are handled with discretion and don't overwhelm her vocals or otherwise generally clutter up the session as they are wont to do. Strongly backed by top European jazz musicians, Bell's album is recommended.