Ta strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek (cookies) do poprawnego działania. Więcej informacji na stronie Polityka Prywatności. Zamknij.

Logowanie

ClearAudio - Gramofon

Innovation Basic

Innovation Basic image
Galeria okładek

ZamknijGaleria okładek

Definicja idealnego faktu fonograficznego?

Bardzo prosta. Ba! Wręcz banalna!

Oto stawiamy na stoliku – gramofon. Obojętnie jaki. Na jego talerzu kładziemy płytę ulubionego artysty. W gruncie rzeczy sama płyta może być "łysa”, bez rowków. Ważne, by okładka identyfikowała i potwierdzała, że to właśnie On lub Ona, a nawet Oni. Specjalnego znaczenia nie mają także pozostałe komponenty całego toru, a głośniki w szczególności – no, może niech już będą duże, pękate, z ornamentyką i anturażem przywołującymi na myśl Pantagruela lub Gargantuę.

Do kompletu – wygodny fotel. I to jest ważny element testu.

I kwestia ostatnia. Zapraszamy ulubionego artystę, za oczywiście godziwe honorarium. Tak oto ziści się idealny fakt fonograficzny - żywy artysta w naszym pokoju.

Miliony złotych, czerwieńców, srebrników, dukatów i innych dutków – na nic się nie zdadzą. Nie ma i nie będzie nigdy innego sposobu na pełne wrażenie odsłuchu muzyki czy śpiewu w sposób wolny od najmniejszych nawet ograniczeń. Cały audiofilski dorobek ludzkości jest w gruncie rzeczy psuciem, odkształcaniem, korygowaniem (niby!) oryginału. Za oręż służy nam elektryczność i ignorancja. Za nic mamy sobie rzeczywiste i prawdziwe brzmienie instrumentu. My wolimy jego elektryczny substytut. Co tam ten kontrabas. Ja mam trzy sabłuwery! I mam basss. Spodnie same spadają! (ze wstydu, chyba).

Nasze zatraceńcze gonitwy w pościgu za dźwiękiem idealnym z definicji skazane są na niepowodzenie prawie kompletne lub sukces mikrobiologiczny zaledwie, epidemiologicznie rozprzestrzeniający się stresem na najbliższych (brak nowych butów na zimę, zamiast wakacji – wyjazd żony z dziećmi do teściowej, etc.). Bo my już prawie go mamy, jeszcze chwila, parę cegieł wyjąć ze ściany, tylko dwie wytłoczki po jajkach przybite drewnianymi ćwiekami do sufitu, właściwy filc na nasze bambosze, by dobrze tłumił, a nie odbijał dźwięki dobywające się z głośników a na koniec - zamurować wyjście do korytarza, żeby dźwięk nie wyciekał z pokoju! I dopadniemy bestię, i będziemy go wressszcie mieli! Dźwięk idealny!

Ludzie... Przecież każdy z Państwa mógłby napisać książkę, ba!!! wielotomowe dzieła opiewające waszą niezłomność i heroizm w dążeniu do lepszego dźwięku!

Lepszego – ale nie wiadomo od czego!? Pamięć słuchowa to maksymalnie kilkadziesiąt sekund. Po dwóch minutach, a co dopiero po roku nikt nie powie, że teraz coś gra tu lepiej niż poprzednio. Nie mówię oczywiście o sytuacji, gdy korzystamy z toru odsłuchowego reprodukującego właściwie coś, co nazwałbym dźwiękiem technicznych (igła szoruje o płytę, a w orszaku podążają trzaski, szumy i modulowane ciągle niestabilnymi obrotami talerza głosy ukochanej wokalistki)...

Odrębny problem psycho-fonograficzny to gromada audiofilów (jakoś wolę tę archaiczną formę odmiany dopełniacza), którzy za punkt honoru stawiają sobie skompletowanie najlepszego toru odsłuchowego, ale tak, by każdy jego element pochodził od innego producenta.

I snują opowieści, że do wzmacniacza A podłączyli przedwzmacniacz B, a całość spięli kablami C wieńcząc owe zabiegi dźwiękiem reprodukowanym przez kolumny D. Innymi słowy, audiofilski ideał to – dla porównania: cztery opony w naszym aucie, ale każda inna.

Audiofilska metoda: to na przykład zupa ogórkowa z wkładką, pochłaniana czterema łyżkami (każdy kęs inną łyżką). Popuka się ogórek (z tej zupy, co ona już wylądowała w żołądku) w swój łysy ogórek, zastanawiając się, dlaczego ów audiofil uparł się by jeść ją (tę zupę ogórkową) czterema łyżkami?

Filozof zaduma się i postawi tezę: nie łyżki, a przełyk się tu liczy. Gastrolog doda: byle nie za gorąca ci ona była. A kosmonauta na stacji gwiezdnej, wracając do równowagi po odczkawknięciu mu się owej zupy, uśmiechnie się: smaczna była... I ruszy w stronę meteo-komertytów czy innych karłoksiężyców...

Bełkot? Nie! Suma projekcji wyobraźni pobudzanej codziennymi, od 20 lat, rozmowami z audiofilami, konkwistadorami i odkrywcami muzycznych światów, które niestrudzonymi wysiłkami i nakładami finansowymi kładą sobie u stóp.

I nie załamują się niepowodzeniami!

- ! Teraz już wiem, że jeszcze tylko to i tu musze poprawić!

Wyznaczą nowe kierunki. Pozornie tylko nieosiągalne. Fatamorgany i złudzenia urealnione. Bo audiofil nie cofnie się przed żadną konfiguracją czy konstelacją elementów toru. Siądzie, włączy tę samą płytę , która jak Łysek z pokładu Idy, zamieni się w audiofilskiej wizji w złotego jednorożca, z miss czarownicą na grzbiecie.

Nie wiem, czy istnieje na świecie choćby procent promila audiofilów, którzy za wszelką cenę dążyć będą do zbudowania takiego toru odsłuchowego jak ten, na którym nasze ukochane zdarzenie muzyczne utrwalono, nagrano, zapisano... Słowem – do wykreowania warunków, dokładnie takich samych jak te, w których artyści, po odsłuchaniu sesji nagraniowej powiedzieli – ok, tak właśnie gramy, tak brzmi nasza muzyka, to my.

Iluż zatem audiofilów mogłoby w oparciu o własny sprzęt powiedzieć: tak, słyszę to, co zaakceptowali artyści i realizatorzy, słyszę coś, co oni uznali za swój muzyczny dowód osobisty?

Nie widzę lasu rąk w górze. Więcej - nie widzę ani jednej takiej ręki. Nawet złamanej, na temblaku.

Czy to p-r-z-y-p-a-d-e-k?

Kto się za tym kryje? Krwiożerczy producenci sprzętu, recenzenci, marketingowcy. Jak wyglądałby świat, gdyby tę bożonarodzeniową lampioniczność sprzętu zastąpić jednym zestawem? Na tym nagrywamy i na tym słuchamy. Jeden do jednego. Nie: lewy do prawego czy prawy do koślawego.

Filatelista chce mieć jak najwięcej znaczków, sportowiec – rekordów, ja – wnuków. A audiofilista? Kocha ten zamęt dźwiękowy w głowie. Ten rozgardiasz zakrywający istotę muzyki, jej moc życiową i uwznioślającą. Zrobi wszystko, by jak najdalej odsunąć moment, gdy wreszcie zbuduje tor, którego nie będzie już potrzeby ulepszać, modyfikować, poprawiać...

Tak, bo zgodnie z marksistowską teorią społeczeństwa – człowiek musi tworzyć. Budować. Zmieniać. Każdego dnia bić stachanowskie rekordy, od świtu do zmroku wykonywać ogromną, potężną i niezwykłą wręcz... ale niczemu nie służącą pracę!

Audiofilowie wszystkich marek – łączcie się, mieszajcie zestawy a najbardziej karkołomna i nielogiczna konfiguracja niech wyznacza nowe jeszcze bardziej niedorzeczne cele! Niech żyje muzyka, która z prawdą brzmienia nie ma nic wspólnego!

Humani nihil a me alienum puto – i tak jak ironia wyrażona przez Terencjusza stała się najmocniejszym hasłem Odrodzenia, tak – parafrazując epokową kpinę zawołajmy: jestem audiofilem, i nic co audiofilskie nie jest mi obce!

***

Innovation – cała seria tych gramofonów jest właśnie nieco artystyczną w wizerunku emanacją tezy, której jestem bałwochwalczym wyznawcą, zastanawiam się nawet nad stworzeniem religii i kościoła Słuchaczy Oryginałów.

Szanowny Panie Feliksie W. Tak, ma Pan rację, gdyby podążać tym tokiem rozumowania – jedynym wyjątkiem by nie słuchać artysty na żywo byłoby przesłuchanie sesji nagraniowej na sprzęcie, który posłużył do jej rejestracji! Oczywiście, z taśmą czy płytą powinniśmy kupić magnetofon lub komputer użyty do nagrania, wycieraczkę spod drzwi do studia i kubek realizatora, przesiąknięty milionem kaw wypijanych podczas rejestracji.

I to nie jest śmieszne! Ani trochę. Jeśli mam poważnie traktować Pańskie dążenia do odsłuchu idealnego, Pana nieustanne zakupy, pościgi za najnowszymi konstrukcjami, mordęgę lotniskową w podróżowaniu od targów po wystawy audiofilskie, to proszę równie poważnie potraktować to, co mówię. Może Pan uniknąć owych niekończących się audiofilskich polucji na widok coraz to nowej gałki, jeśli wreszcie określi Pan, o co Panu idzie? Bo nie o słuchanie muzyki w jakości takiej, jak ją nagrano! To jest więcej niż pewne.

Medycyna robi wielkie postępy. I może wówczas, gdy wymyślony zostanie sposób na audiofilskie skręcenie karku (w tym sensie, że będzie można głowę obrócić o 180 stopni i w nowej pozycji ją zablokować, aby nie widzieć sprzętu, może wówczas jakaś część audifilów przejdzie na stronę muzyki, a nie produktów audioflskich!

99,9 z nas to ‘widzowie’ muzyki, a nie słuchacze!

Galerie pełne są obrazów. Ale dzieł sztuki w nich ledwie na palcach jednej ręki zdolniśmy się doliczyć. Podobnie z literaturą, poezją, z wynalazkami. Tak, wiele jest ciekawych i pomysłowych rozwiązań. Lecz koło czy internet, błona fotograficzna lub detektor kryształkowy, penicylina czy przepis na rosół – to są filary naszej cywilizacji.

W zakresie odsłuchu muzyki – każde urządzenie będzie protezą. Mniej lub bardziej wielofunkcyjną, ale zawsze substytutem.

Najlepsze z nich to konstrukcje-stemple. Wzór wygrawerowany na pieczątce – idealnie odbija się na papierze. Idealnie, ale... na papierze. Gdyby tak jeszcze do owej pieczątki dodać studio, w którym nagranie zrealizowano, wilgotność powietrza, zapachy, kolory, nastrój...

OK. Proszę pamiętać, że jeśli ktoś z Państwa mnie za powyższe judzenie zamorduje, pozbawi się jedynej i nieprzywracanej okazji do niezgadzania się ze mną w przyszłości, złorzeczenia mi i wygrażania a tym samym uziemiania, wyładowywania Państwa emocji. Nie będzie żal? A wszystko to dzięki tym denerwującym i bezsensowym uwagom, które tu kreślę! Nie biorę za nie wierszówki, więc... proszę pakować je do kieszeni ile tylko wlezie. Kończę zatem.

Za oszczędzenie dziadka wnukom – dziękuję.

A na odchodnym powiem jedynie, ze seria Innovation pozostając produktem konsumenckim (cóż za określenie!) ma wszelkie cechy sprzętu profesjonalnego. Zarówno w wyglądzie jak i w 100 procentach w zakresie walorów i zdolności do prezentacji prawdy brzmienia zapisanego w studiu.

p.s. swoją drogą, czy komukolwiek udałoby się zliczyć pieniądze i czas, jaki ludzkość pogrzebała szukając sposobu na idealne utrwalenie i takież odtworzenie zapisanego dźwięku?



Definicja idealnego faktu fonograficznego?

Bardzo prosta. Ba! Wręcz banalna!

Oto stawiamy na stoliku – gramofon. Obojętnie jaki. Na jego talerzu kładziemy płytę ulubionego artysty. W gruncie rzeczy sama płyta może być "łysa”, bez rowków. Ważne, by okładka identyfikowała i potwierdzała, że to właśnie On lub Ona, a nawet Oni. Specjalnego znaczenia nie mają także pozostałe komponenty całego toru, a głośniki w szczególności – no, może niech już będą duże, pękate, z ornamentyką i anturażem przywołującymi na myśl Pantagruela lub Gargantuę.

Do kompletu – wygodny fotel. I to jest ważny element testu.

I kwestia ostatnia. Zapraszamy ulubionego artystę, za oczywiście godziwe honorarium. Tak oto ziści się idealny fakt fonograficzny - żywy artysta w naszym pokoju.

Miliony złotych, czerwieńców, srebrników, dukatów i innych dutków – na nic się nie zdadzą. Nie ma i nie będzie nigdy innego sposobu na pełne wrażenie odsłuchu muzyki czy śpiewu w sposób wolny od najmniejszych nawet ograniczeń. Cały audiofilski dorobek ludzkości jest w gruncie rzeczy psuciem, odkształcaniem, korygowaniem (niby!) oryginału. Za oręż służy nam elektryczność i ignorancja. Za nic mamy sobie rzeczywiste i prawdziwe brzmienie instrumentu. My wolimy jego elektryczny substytut. Co tam ten kontrabas. Ja mam trzy sabłuwery! I mam basss. Spodnie same spadają! (ze wstydu, chyba).

Nasze zatraceńcze gonitwy w pościgu za dźwiękiem idealnym z definicji skazane są na niepowodzenie prawie kompletne lub sukces mikrobiologiczny zaledwie, epidemiologicznie rozprzestrzeniający się stresem na najbliższych (brak nowych butów na zimę, zamiast wakacji – wyjazd żony z dziećmi do teściowej, etc.). Bo my już prawie go mamy, jeszcze chwila, parę cegieł wyjąć ze ściany, tylko dwie wytłoczki po jajkach przybite drewnianymi ćwiekami do sufitu, właściwy filc na nasze bambosze, by dobrze tłumił, a nie odbijał dźwięki dobywające się z głośników a na koniec - zamurować wyjście do korytarza, żeby dźwięk nie wyciekał z pokoju! I dopadniemy bestię, i będziemy go wressszcie mieli! Dźwięk idealny!

Ludzie... Przecież każdy z Państwa mógłby napisać książkę, ba!!! wielotomowe dzieła opiewające waszą niezłomność i heroizm w dążeniu do lepszego dźwięku!

Lepszego – ale nie wiadomo od czego!? Pamięć słuchowa to maksymalnie kilkadziesiąt sekund. Po dwóch minutach, a co dopiero po roku nikt nie powie, że teraz coś gra tu lepiej niż poprzednio. Nie mówię oczywiście o sytuacji, gdy korzystamy z toru odsłuchowego reprodukującego właściwie coś, co nazwałbym dźwiękiem technicznych (igła szoruje o płytę, a w orszaku podążają trzaski, szumy i modulowane ciągle niestabilnymi obrotami talerza głosy ukochanej wokalistki)...

Odrębny problem psycho-fonograficzny to gromada audiofilów (jakoś wolę tę archaiczną formę odmiany dopełniacza), którzy za punkt honoru stawiają sobie skompletowanie najlepszego toru odsłuchowego, ale tak, by każdy jego element pochodził od innego producenta.

I snują opowieści, że do wzmacniacza A podłączyli przedwzmacniacz B, a całość spięli kablami C wieńcząc owe zabiegi dźwiękiem reprodukowanym przez kolumny D. Innymi słowy, audiofilski ideał to – dla porównania: cztery opony w naszym aucie, ale każda inna.

Audiofilska metoda: to na przykład zupa ogórkowa z wkładką, pochłaniana czterema łyżkami (każdy kęs inną łyżką). Popuka się ogórek (z tej zupy, co ona już wylądowała w żołądku) w swój łysy ogórek, zastanawiając się, dlaczego ów audiofil uparł się by jeść ją (tę zupę ogórkową) czterema łyżkami?

Filozof zaduma się i postawi tezę: nie łyżki, a przełyk się tu liczy. Gastrolog doda: byle nie za gorąca ci ona była. A kosmonauta na stacji gwiezdnej, wracając do równowagi po odczkawknięciu mu się owej zupy, uśmiechnie się: smaczna była... I ruszy w stronę meteo-komertytów czy innych karłoksiężyców...

Bełkot? Nie! Suma projekcji wyobraźni pobudzanej codziennymi, od 20 lat, rozmowami z audiofilami, konkwistadorami i odkrywcami muzycznych światów, które niestrudzonymi wysiłkami i nakładami finansowymi kładą sobie u stóp.

I nie załamują się niepowodzeniami!

- ! Teraz już wiem, że jeszcze tylko to i tu musze poprawić!

Wyznaczą nowe kierunki. Pozornie tylko nieosiągalne. Fatamorgany i złudzenia urealnione. Bo audiofil nie cofnie się przed żadną konfiguracją czy konstelacją elementów toru. Siądzie, włączy tę samą płytę , która jak Łysek z pokładu Idy, zamieni się w audiofilskiej wizji w złotego jednorożca, z miss czarownicą na grzbiecie.

Nie wiem, czy istnieje na świecie choćby procent promila audiofilów, którzy za wszelką cenę dążyć będą do zbudowania takiego toru odsłuchowego jak ten, na którym nasze ukochane zdarzenie muzyczne utrwalono, nagrano, zapisano... Słowem – do wykreowania warunków, dokładnie takich samych jak te, w których artyści, po odsłuchaniu sesji nagraniowej powiedzieli – ok, tak właśnie gramy, tak brzmi nasza muzyka, to my.

Iluż zatem audiofilów mogłoby w oparciu o własny sprzęt powiedzieć: tak, słyszę to, co zaakceptowali artyści i realizatorzy, słyszę coś, co oni uznali za swój muzyczny dowód osobisty?

Nie widzę lasu rąk w górze. Więcej - nie widzę ani jednej takiej ręki. Nawet złamanej, na temblaku.

Czy to p-r-z-y-p-a-d-e-k?

Kto się za tym kryje? Krwiożerczy producenci sprzętu, recenzenci, marketingowcy. Jak wyglądałby świat, gdyby tę bożonarodzeniową lampioniczność sprzętu zastąpić jednym zestawem? Na tym nagrywamy i na tym słuchamy. Jeden do jednego. Nie: lewy do prawego czy prawy do koślawego.

Filatelista chce mieć jak najwięcej znaczków, sportowiec – rekordów, ja – wnuków. A audiofilista? Kocha ten zamęt dźwiękowy w głowie. Ten rozgardiasz zakrywający istotę muzyki, jej moc życiową i uwznioślającą. Zrobi wszystko, by jak najdalej odsunąć moment, gdy wreszcie zbuduje tor, którego nie będzie już potrzeby ulepszać, modyfikować, poprawiać...

Tak, bo zgodnie z marksistowską teorią społeczeństwa – człowiek musi tworzyć. Budować. Zmieniać. Każdego dnia bić stachanowskie rekordy, od świtu do zmroku wykonywać ogromną, potężną i niezwykłą wręcz... ale niczemu nie służącą pracę!

Audiofilowie wszystkich marek – łączcie się, mieszajcie zestawy a najbardziej karkołomna i nielogiczna konfiguracja niech wyznacza nowe jeszcze bardziej niedorzeczne cele! Niech żyje muzyka, która z prawdą brzmienia nie ma nic wspólnego!

Humani nihil a me alienum puto – i tak jak ironia wyrażona przez Terencjusza stała się najmocniejszym hasłem Odrodzenia, tak – parafrazując epokową kpinę zawołajmy: jestem audiofilem, i nic co audiofilskie nie jest mi obce!

***

Innovation – cała seria tych gramofonów jest właśnie nieco artystyczną w wizerunku emanacją tezy, której jestem bałwochwalczym wyznawcą, zastanawiam się nawet nad stworzeniem religii i kościoła Słuchaczy Oryginałów.

Szanowny Panie Feliksie W. Tak, ma Pan rację, gdyby podążać tym tokiem rozumowania – jedynym wyjątkiem by nie słuchać artysty na żywo byłoby przesłuchanie sesji nagraniowej na sprzęcie, który posłużył do jej rejestracji! Oczywiście, z taśmą czy płytą powinniśmy kupić magnetofon lub komputer użyty do nagrania, wycieraczkę spod drzwi do studia i kubek realizatora, przesiąknięty milionem kaw wypijanych podczas rejestracji.

I to nie jest śmieszne! Ani trochę. Jeśli mam poważnie traktować Pańskie dążenia do odsłuchu idealnego, Pana nieustanne zakupy, pościgi za najnowszymi konstrukcjami, mordęgę lotniskową w podróżowaniu od targów po wystawy audiofilskie, to proszę równie poważnie potraktować to, co mówię. Może Pan uniknąć owych niekończących się audiofilskich polucji na widok coraz to nowej gałki, jeśli wreszcie określi Pan, o co Panu idzie? Bo nie o słuchanie muzyki w jakości takiej, jak ją nagrano! To jest więcej niż pewne.

Medycyna robi wielkie postępy. I może wówczas, gdy wymyślony zostanie sposób na audiofilskie skręcenie karku (w tym sensie, że będzie można głowę obrócić o 180 stopni i w nowej pozycji ją zablokować, aby nie widzieć sprzętu, może wówczas jakaś część audifilów przejdzie na stronę muzyki, a nie produktów audioflskich!

99,9 z nas to ‘widzowie’ muzyki, a nie słuchacze!

Galerie pełne są obrazów. Ale dzieł sztuki w nich ledwie na palcach jednej ręki zdolniśmy się doliczyć. Podobnie z literaturą, poezją, z wynalazkami. Tak, wiele jest ciekawych i pomysłowych rozwiązań. Lecz koło czy internet, błona fotograficzna lub detektor kryształkowy, penicylina czy przepis na rosół – to są filary naszej cywilizacji.

W zakresie odsłuchu muzyki – każde urządzenie będzie protezą. Mniej lub bardziej wielofunkcyjną, ale zawsze substytutem.

Najlepsze z nich to konstrukcje-stemple. Wzór wygrawerowany na pieczątce – idealnie odbija się na papierze. Idealnie, ale... na papierze. Gdyby tak jeszcze do owej pieczątki dodać studio, w którym nagranie zrealizowano, wilgotność powietrza, zapachy, kolory, nastrój...

OK. Proszę pamiętać, że jeśli ktoś z Państwa mnie za powyższe judzenie zamorduje, pozbawi się jedynej i nieprzywracanej okazji do niezgadzania się ze mną w przyszłości, złorzeczenia mi i wygrażania a tym samym uziemiania, wyładowywania Państwa emocji. Nie będzie żal? A wszystko to dzięki tym denerwującym i bezsensowym uwagom, które tu kreślę! Nie biorę za nie wierszówki, więc... proszę pakować je do kieszeni ile tylko wlezie. Kończę zatem.

Za oszczędzenie dziadka wnukom – dziękuję.

A na odchodnym powiem jedynie, ze seria Innovation pozostając produktem konsumenckim (cóż za określenie!) ma wszelkie cechy sprzętu profesjonalnego. Zarówno w wyglądzie jak i w 100 procentach w zakresie walorów i zdolności do prezentacji prawdy brzmienia zapisanego w studiu.

p.s. swoją drogą, czy komukolwiek udałoby się zliczyć pieniądze i czas, jaki ludzkość pogrzebała szukając sposobu na idealne utrwalenie i takież odtworzenie zapisanego dźwięku?



  • ClearAudio - Gramofon - urządzenie
Add to Basket

2400.00 PLN

Swing Base TT5:

Nr kat.: TT 5 SB
Label  : ClearAudio
Nośnik w tej chwili niedostępny.

gramofon (wood):

Nr kat.: TT043-III
Label  : ClearAudio
Nośnik w tej chwili niedostępny.

gramofon (black):

Nr kat.: TT042-I
Label  : ClearAudio
Nośnik w tej chwili niedostępny.

gramofon (silver):

Nr kat.: TT043-II
Label  : ClearAudio
Nośnik w tej chwili niedostępny.

gramofon (silver/black):

Nr kat.: TT043-IV
Label  : ClearAudio
Nośnik w tej chwili niedostępny.

ramię tangencjalne TT 5:

Nr kat.: TT 5
Label  : ClearAudio
Nośnik w tej chwili niedostępny.

ramię Magnify 9":

Nr kat.: TA025
Label  : ClearAudio

jak audiofilskie 'odkrycie Ameryki'!

CENY ORIENTACYJNE, SZCZEGÓŁOWA KALKULACJA - NA ŻĄDANIE Prawdę powiedziawszy - jest to właściwie kopia urządzenia nacinającego rowki w płycie-matrycy. Dokładnie taki sam system napędu, głównie w zakresie stabilności obrotów jak i wysokiego momentu obrotowego gwarantuje Melomanom, że muzyka dobywająca się z głośników będzie idealnym odwzorowaniem zapisu taśmy matki. O walorach brzmieniowych decydować oczywiście będzie przetwornik i jakość tłoczenia kopii winylowej. Stabilność obrotów to eliminacja wszelkich deformacji dźwięku, jego dynamiki i klarowności. Nie istnieją w tych gramofonach żadne okoliczności, które mogłyby zakłócić ową stabilność. Kula ziemska poddawana oddziaływaniom sił grawitacyjnych, polom magnetycznym, wiatrom słonecznym wiruje wokół osi mniej stabilnie niż talerz każdego z gramofonów rodziny Innovation. Kolejnym atutem tej serii jest konstrukcja chassis. Czyż nie przypomina ona Państwu bumeranga, ale o trzech ramionach? Wróci z radością, z jaką go wyrzucono. Przekazaną mu energię witalną, zamieni na kinetyczną ale po powrocie odda cały ładunek emocji, z jakim go puściliśmy w przestrzeń naszego pokoju odsłuchowego. Innovation grają dokładnie tak, jak tego pragniemy. I tę energię naszej woli przetwarzają w idealne brzmienie, które wróciwszy do nas z głośników, zamienia się w jeszcze silniejsze pragnienie kolejnego odtworzenia coraz to nowych krążków. Każdy model tej serii pozwoli na montaż dwóch ramion. Unikatowe rozwiązanie dla najbardziej wymagających Melomanów. Tu dopiero, niczym w laboratorium można rzeczywiście porównywać przetworniki i tłoczenia. O wibracjach, rezonansie i podobnych kwestiach nie warto wręcz wspominać. Bo nie ma o czym mówić. 70 milimetrowy talerz ze specjalnego tworzywa, niczym czarna dziura pochłaniająca wszelkie złe moce uzupełniono o 15 milimetrowy talerz stalowy, który stabilizująco wpływa nawet na zbliżającą się burzę po upalnych dniach czerwcowych. Talerz zawieszony na ceramicznym trzpieniu łożyska magnetycznego może kręcić się na nim przez całe lata świetlne bez obawy o zatarcie. No i wreszcie geometria. Wyliczona metodami, jakie stosuje się przy wykreślaniu trajektorii sputników zmierzających poza naszą galaktykę czy kursy supergigantów morskich, przedzierających się przez sztormy i lodowe pola wokół biegunowe. Po prostu – urządzenie profesjonalne. Innovation Basic jest najmłodszym przedstawicielem tej rodziny. Jest swego rodzaju prezentem producenta, którzy zespolił w tym modelu wszystkie najlepsze cechy protoplasty jak i następców wielkiego Statementa. Wszystko tu jest takie samo, tylko trochę mniejsze, a może nawet – dzięki postępowi technologicznemu, dokładniejszym pomiarom, lepszej selekcji materiałów – w pewnych aspektach – lepsze? No i tańsze. Przygaszamy światło, włączamy zmysłową muzykę, odchylamy się w fotelu i... Basic, niczym statek z flotylli Imperium, w asyście myśliwców mija galaktyki i zmierza na teren naszych audiofilskich gwiezdnych wojen z gwarancją, że pokona każde audiofilskie wyzwanie! Technical specifications Speed ranges 33⅓, 45, and 78 rpm, with convenient electronic controls Drive unit Decoupled high-torque DC motor; self-adjusting real-time OSC (optical speed control); silent belt drive Bearing Clearaudio patented CMB (Ceramic Magnetic Bearing) Platter Dynamically balanced; 38mm thickness; option of black high-density POM or clear acrylic Speed accuracy (measured) Less than +/- 0.08% Power consumption Maximum: 9.3W Consumption in operation: 2.5W Standby mode: 2.5W Off mode: 0.0W Total weight 7.7kg (excluding tonearm and power supply) Dimensions (without tonearm) 428mm (w) x 390mm (d) x 125mm (h) 16.85” (w) x 15.35” (d) x 4.92” (h) Warranty 2 years (provided warranty card completed and returned to Clearaudio within 2 weeks of purchase) Warianty kolorystyczne: TT043-I: Aluminum parts: Black, Platter: Black; TT043-II: Aluminum parts: Silver, Platter: Black; TT043-IV: Aluminum parts: Black, Platter: Acrylic .

Instrukcja obsługi .