Ta strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek (cookies) do poprawnego działania. Więcej informacji na stronie Polityka Prywatności. Zamknij.

Logowanie

SPEAKERSCORNER - AKCESORIA

Koperty antystatyczne - koszulki na winyle

Koperty antystatyczne - koszulki na winyle image
Galeria okładek

ZamknijGaleria okładek

  • SPEAKERSCORNER - AKCESORIA -

Produkt w tej chwili niedostępny.

Jeśli wydaje się Państwu, że sprawa jest prosta i banalna – są Państwo w najwyższym stopniu w błędzie. Okładki na płyty winylowe stanowią od ponad 100 lat nie tylko nieodłączny element czarnego krążka, ale także dziedzinę naukowych badań i poszukiwań, a w końcu - wcale pokaźny finansowo biznes! Ich poprzedniczką były tekturowe tuleje na wałki – cylindryczne nośniki zapisywane przy użyciu fonografów. Od 1910 roku, gdy na rynku melomańskim pojawiły się pierwsze płyty szelakowe – pakowano je w szare, tekturowe koperty. W chwilę później – już z nadrukami informującymi o wytwórni, ze sloganami reklamowymi, potem – nazwiskami wykonawców i tytułami przebojów. Okładka stała się nośnikiem reklamy, ale... nie chroniła zbytnio płyty. Stąd przepotężny w owych latach rozkwit pomysłowości i przedsiębiorczości producentów oraz Melomanów, którzy cierpieli z powodu kruchości płyt, łatwo odkształcających się pod wpływem własnego ciężaru, gdy składowano je w pozycji pionowej na półkach lub – jedną na drugiej. Właśnie wtedy wymyślono albumy. Tak, takie same jak do wklejania fotografii. Solidne kartonowe okładki, grubsze koperty wewnętrzne z wyciętymi w środku otworami na label płyty stanowić mogą przedmiot wcale poważnych i rozległych badań nad tym działem sztuki użytkowej drugiego dziesięciolecia XX wieku. W latach międzywojnia – gdy produkcja płyt zdawała się nie mieć żadnych ograniczeń – produkowano takie same ilości bibliofilsko zdobionych, finezyjnie zamykanych i introligowanych kasetonów na płyty szelakowe. Pierwszy oryginalny album powstał najprawdopodobniej w 1909 roku. Wtedy to niemiecka wytwórnia Odeon wydała na czterech dwustronnie tłoczonych płytach muzykę baletową „Dziadek do orzechów” Piotra Czajkowskiego. Już wtedy zaczęto tłoczyć płyty w rozmiarach 10 i 12 cali. Takie też produkowano ochronne koperty na te krążki. W latach 30. ubiegłego wieku pojawiły się pierwsze antologie. Równolegle, na wielu płytach wydawano już całe symfonie i opery. Te wielopłytowe wydawnictwa pakowano w albumy z metalowymi klamrami, wykładane skórą, niekiedy z drewnianymi, bogato rzeźbionymi okładkami. Bycie Melomanem w tamtym czasie nie było sprawą łatwą ani prostą. Ile trzeba było mieć najzwyklejszej krzepy, żeby dźwigać niekiedy kilkunastokilogramowe pakiety np. z operami Wagnera! Płyty takie z powodzeniem mogły służyć zamiast ciężarków mocowanych do sztang ciężarowców. Podobno wtedy właśnie ukuto termin na wielopłytowe wydawnictwa określający je jako muzyka „ciężka”. Ale.. Ja tu opowiadam Państwu historię okładek na płyty – a powinienem je Państwu – pardon - sprzedać, że nie ukrywając tego fakty, nie będę oblekał go w lekkie, papierowe czy foliowane słówka. Dla nas okładka ma dziś znaczenie wtórne. Estetyczne. A przedmiotem realnej troski stały się koszulki. Te wewnętrzne. Winylowa bielizna czy dessous, jak kto woli. Koszulka – (ciekawe, co Freud powiedziałby na ten temat) – jest kwestią fundamentalną dla ochrony i przechowywania płyt winylowych. Więcej – to ona jest niemal w 99% odpowiedzialna za kondycję elektrostatyczną tej płyty. Pozbawienie longplaya ładunków elektrostatycznych w czasie kąpieli w płynach antystatycznych sprawia, że rzeczywiście nasze cacko z dziurką jest wolne i „obojętne” (hm... znowu jakiś Freud?) w naszych rękach. Nabiera potencji (czyli elektryzuje się) gdy ją – pytę – wkładamy i wyjmujemy z i do owej koszulki. I - o paradoksie – co za przewrotność! O ile w pewnych dziedzinach życia pożądanym jest by poziom elektryzacji w wyniku wkładania/zdejmowania koszuli rósł – w winylologii jest i MUSI być odwrotnie! Ile razy ową koszulkę zdejmiemy i włożymy ponownie – wskaźnik „napięcia” na płycie winien pokazywać niezmiennie „ZERO”. I jak tu pogodzić tę całą frazeologię, stylistykę i poetykę wypowiedzi na temat płyt winylowych, emanującego z nich ciepła (jasne, skoro przechowywane są przez większość czasu w obcisłych barchanach), które powinno rozgrzewać, rozpalać, magnetyzować – ba! – paraliżować? OK. Dość tych dywagacji. Sprzedaję okładki na płyty. To jest mój cel. Wiec – oto one. Idealne. Obojętne i całkowicie nie-czułe. Chronią przed pyłem, wilgocią, zjawiskami kondensacji potencjału elektrycznego. Jedni twierdzą, że najlepsze są te z papieru czy włókniny ryżowej. Inni – odwołują się do przetworzonego bambusa. Mam w swoim zbiorze dziesiątki koszulek. Pełną garderobę! Ale wydaje się, ze rzeczywiście te papierowe są najlepsze. W naszym klimacie. Papierowe, ale z wewnętrzną stroną pokrytą elastycznym, mikroskopijnej grubości polietylenem HDPE. Z podobnego tworzywa wykonane są koszulki
>>Mobile Fidelity <<
Obie – te papierowe ze SpeakersCorner mają swoje zalety, choć ich zewnętrzność jest jakże w stosunku do amerykańskiego wdzianka - odmienna. Lecz tu dyskusja o gustach winna ustąpić ocenie: które z nich służyć będą lepiej naszemu zbiorowi? Ale odpowiedź na to pytanie pozostawiam Państwu, by i Państwo mogli mieć swój twórczy wkład w te rozważania.

 

Razem z tą płytą inni Melomani kupowali: